– Some things, once you've loved them, become yours forever. And if you try to let them go... they only circle back and return to you. They become part of who you are...
– ...or they destroy you.
"Kill your darlings"
Draco spokojnie patrzył swojej matce prosto w
oczy, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wiedział, że jakakolwiek oznaka
wahania lub strachu może go zabić. Zdawał sobie sprawę, że jego matka jest
absolutnie oddana Czarnemu Panu i, jeśli zaszłaby taka potrzeba, nie wahałaby
się zabić syna.
Chłopak przymknął oczy. A więc to ten
moment... dokładnie tak, jak mówił Harry. Moment wyboru. W jednym jednak się
mylił – dwie strony nie były czarno-białe, Draco musiał nauczyć się balansować
pomiędzy szarościami. Wiedział jednak, że najprawdopodobniej mu się nie
powiedzie i zginie prędzej, niż się spodziewał. Voldemort nie dawał drugiej
szansy i momentalnie potrafił wykryć zdradę.
– Jesteś gotowy, synu? – Zimny głos Narcyzy
wyrwał go z zamyślenia. – Już czas.
Draco skinął głową a następnie został
poprowadzony przez matkę do ogromnego pomieszczenia. Było ono całkowicie
pogrążone w mroku, nawet okna przesłonięte były czarnymi zasłonami. Jedynym
źródłem światła w komnacie były nieliczne zawieszone w powietrzu świecie.
Pomieszczenie było niemal puste, nie licząc masywnego czarnego tronu, na którym
siedział Lord Voldemort we własnej osobie. Narcyza i Draco padli przed nim na
kolana i trwali w tej pozie, dopóki Voldemort niedbałym ruchem ręki nakazał im
się podnieść. Podszedł powoli do Draco i przyjrzał mu się.
– Mój przyszły najmłodszy sługo... ojciec
musi być niesłychanie dumny. Pytanie tylko, czy jesteś gotów, by mi służyć? – W
głosie czarodzieja nie było krzty jakiegokolwiek ciepłego tonu lub uprzejmości,
brzmiał on jak zwykły syk.
– Jestem, panie – odparł Draco, dziękując
Merlinowi, że jego głos nie zadrżał. – Potrafię udowodnić moje oddanie.
Voldemort zaśmiał się krótko. Był to śmiech
równie lodowaty jak jego głos, pozbawiony wesołości.
– Potrafisz? Cóż, sprawdźmy… – Uniósł
różdżkę, po chwili jednak opuścił ją, marszcząc brwi. – Ty to zrób, Narcyzo.
Sprawdźmy, co chłopak potrafi znieść.
Kobiecie nie trzeba było powtarzać dwa razy.
Zdecydowanie uniosła różdżkę i, bez choćby najmniejszego drgnięcia, wycelowała
ją w syna.
– Crucio.
Draco, choć obiecywał sobie wcześniej, że do
tego nie dopuści, wrzasnął rozdzierająco. Ból był niewyobrażalny, miał
wrażenie, że rozrywa go na kawałki. Mimo to, nawet podczas miotania się z
krzykiem po ziemi, ciągle starał się utrzymywać kontakt wzrokowy z Voldemortem.
Miał dziwne wrażenie, że widok oczu tego potwora przysparza mu dodatkowego
bólu.
– Dość. Wstań, Draco.
Chłopak posłusznie wykonał polecenie, choć
kręciło mu się w głowie i miał problemy z zaczerpnięciem oddechu. Wyprostował
się z wysiłkiem.
– Myślę, mój chłopcze, że jesteś gotowy.
Gotowy i odważny. Do samego końca nie spuściłeś ze mnie wzroku... wyciągnij
rękę.
Draco wziął nareszcie głęboki wdech i wystawił
rękę, do której Voldemort przyłożył różdżkę. Uśmiechnął się chłodno i spojrzał
na chłopaka.
– Czy ty, Draconie Malfoyu, przyrzekasz
służyć mi wiernie i nigdy mnie nie zdradzić?
Młody Malfoy przymknął na sekundę powieki.
Czy on wiedział? Nie, to niemożliwe, nie mógł wiedzieć.
– Przyrzekam – odparł cicho, ze wzrokiem
wbitym teraz w ziemię. Miał nadzieję, że Voldemort weźmie to za oznakę
szacunku, a nie strachu, który go wypełniał.
– Czy przyrzekasz, w razie konieczności,
zginąć z moim imieniem na ustach?
Draco zacisnął mocno powieki, usiłując
powstrzymać tym dreszcz przechodzący przez całe ciało.
– Przyrzekam.
Voldemort mocniej przycisnął różdżkę do jego
skóry. Draco zagryzł wargi, gdy poczuł palący ból, który trwał przez dłuższą
chwilę. Gdy Czarny Pan odjął różdżkę, Draco z niedowierzaniem przyjrzał się
wężowi wychodzącemu z czaszki. Mroczny Znak przerażał go i fascynował
jednocześnie, wyraźnie odznaczając się na jego bladej skórze.
– Czeka cię pierwsze zadanie – powiedział
spokojnie Voldemort. – Jak dobrze wiem, szpiegujesz Harry'ego Pottera, prawda?
Mądre posunięcie. Od dziś będziesz składał mi regularne raporty na jego temat.
Gdzie przebywa, z kim rozmawia, sprawy zarówno ogólne, jak i osobiste. Czy to
jasne?
Chłopak zamarł. Serce biło mu jak oszalałe, a
w głowie rozbrzmiewały tak niedawno wypowiedziane słowa Harry'ego.
"Niedługo będziemy musieli opowiedzieć
się po jednej stronie, Draco."
Jeszcze przez moment mógł zadecydować. Mógł
dołączyć do Voldemorta, poddać mu się całkowicie, mając pewność że przeżyje.
Jeśli go zdradzi… będzie miał pewność, że umrze. Prędzej czy później.
"Masz wybór. Nie musisz walczyć za
mnie."
W jego umyśle z niesamowitą prędkością
pędziły wspomnienia. Moment, w którym Harry pierwszy raz uścisnął jego dłoń,
choć równie dobrze mógł się nie zgodzić. Wtedy prawdopodobnie zostaliby wrogami
a Draco z ogromną radością zostałby śmierciożercą. Lecz wiedział, jak wiele
Voldemort odebrał Harry'emu. Widział jego samego za każdym razem, gdy udawało
mu się ujść z życiem. I, prawdopodobnie, on jeden z całej rodziny rozumiał, że
Voldemort tak naprawdę jest zły.
"Masz wybór, Draco."
Niezależnie od tego, co wybierze, zdradzi.
Niezależnie od tego, co wybierze, straci więcej, niż można sobie wyobrazić.
Rodzina albo przyjaciele. Śmierć albo życie. Zaufanie albo nienawiść.
Potępienie śmierciożerców lub potępienie najbliższych mu osób.
Draco, jak prawdopodobnie każdy człowiek, bał
się śmieci. Nie bał się jej jednak na tyle, by ją odrzucić. Zawsze może mieć
nadzieję, że Harry pokona Voldemorta, zanim ten dowie się o jego zdradzie.
– Tak, panie – odparł. – Będę meldować o
wszystkim regularnie.
– Doskonale. Twoja matka deportuje się z tobą
do Hogsmeade, żebyś mógł niezauważenie wrócić do szkoły. Chcę cię widzieć za
dwa tygodnie.
Draco ukłonił się sztywno i razem z matką
wyszedł z komnaty. Szli szybko, bez słowa. Tak było od zawsze, matka nigdy nie
nawiązywała z nim głębszych kontaktów. Chłodna i zdystansowana, opiekę nad nim
już od dzieciństwa powierzyła guwernantkom. Ojca chłopiec widywał rzadko –
zazwyczaj tylko w weekendy. Te weekendy wspominał najlepiej, choć były one
jedynie grą pozorów, konwenansami i wymuszoną uprzejmością. Draco spędzał
kolejne lata dzieciństwa wręcz w odizolowaniu, ponieważ w okolicy ich
posiadłości nie było innych rodzin, a Lucjusz i Narcyza nie zabierali go nigdy
na przyjęcia, na których często bywali.
Choć na początku Draconowi to przeszkadzało, po pewnym czasie
przyzwyczaił się do samotności. Prawdziwą, normalną i szczerą znajomość z innym
człowiekiem udało nawiązać mu się dopiero w pociągu do Hogwartu – z osobą,
którą musiał teraz ochronić przed zemstą najokrutniejszego czarodzieja
chodzącego po tym świecie. Z Harrym Potterem.
***
– Panie Snow, nie powinien pan udać się już
do swojego dormitorium? Niedługo cisza nocna. – Profesor McGonnagall spojrzała
badawczo na siedzącego na schodach chłopaka.
Florian, wyrwany z zamyślenia, podniósł
głowę. Zdał sobie sprawę, że siedzi na schodach w holu a w dłoniach trzyma
szkicownik i ołówek. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak i dlaczego się tam
znalazł. Uśmiechnął się z zakłopotaniem do nauczycielki.
– Przepraszam, pani profesor, zaraz idę.
Potrzebowałem chwili spokoju.
Brwi McGonnagall uniosły się jeszcze wyżej.
– W holu? – Nie czekając na odpowiedź, ruszyła
po schodach w górę.
Chłopak z zaciekawieniem spojrzał na
szkicownik. Nic ciekawego, jedynie rysunek ogromnych wrót Hogwartu. Ręce
zadrżały mu lekko – nie pamiętał, by cokolwiek rysował. Co więcej, nie
pamiętał, by w ogóle wychodził że swojego dormitorium. Ostatnio dość często się
to zdarzało – z pamięci wypadały mu minuty a nawet godziny. Choć starał się to
ukrywać jak mógł, jego współlokatorzy zaczęli zauważać, że dzieje się z nim coś
złego. Podobno raz przesiedział dwie godziny wpatrzony w kominek w Pokoju Wspólnym.
Jemu samemu wydawało się, że spojrzał w ogień na minutę.
Wrota otworzyły się nagle. Florian z
zaskoczeniem przyjrzał się Draco Malfoyowi, który na jego widok zatrzymał się w
pół roku i zaklął cicho.
– Jeszcze ciebie tu brakowało...
Snow podniósł się i powoli, próbując opanować
ogarniającą go wściekłość, podszedł do Malfoya. Jego gniew opadł jednak nieco
na widok wyrazu twarzy chłopaka. Florian nie widział nigdy u nikogo tak
ogromnej desperacji i bezsilności. To sprawiło, że zamiast obrzucić Ślizgona
jakimś wyzwiskiem, spytał jedynie:
– Co się stało?
Draco wziął głęboki wdech i spojrzał na
Krukona. Co on, do cholery, sobie wyobrażał? Liczył, że zacznie mu się nagle
zwierzać? Wiesz, Florian, wszystko w
porządku. Właśnie byłem u Voldemorta. Kazał mi szpiegować Harry'ego, chyba go
kojarzysz. A co u ciebie?
Nie ma mowy.
– Nic ci do tego, szlamo – warknął. – Lepiej
powiedz, co dzieje się TOBIE. W co ty grasz, ciągle kręcąc się wokół Pottera?
Chcesz mieć więcej złych wspomnień z tej szkoły?
Florian wyprostował się, zaciskając usta.
Zadarł głowę, by spojrzeć Malfoyowi prosto w twarz i wycedził:
– Obchodzi cię to, Draco? Powiedz szczerze,
naprawdę cię to obchodzi? Musisz być naprawdę dobrym przyjacielem, prawda?
Oddanym.
Choć Florian nie opierał swych słów na niczym
konkretnym, po chwili wiedział już, że trafił w dobry punkt. Usta Malfoya
wykrzywiły się lekko, ukazując na krótką chwilę cały jego strach i bezradność.
Draco przez moment patrzył mu prosto w oczy, następnie odwrócił się gwałtownie
i ruszył w stronę lochów. Florian spoglądał za nim z satysfakcją. Kolejny raz
mu się udało.
***
Florian westchnął, patrząc na piętrzący się
przed nim stos pergaminów i książek. Nauka do SUMów zmuszała go do spędzania
nieprzyzwoicie długiego czasu w bibliotece. Jednocześnie ostatnio było to jedno
z niewielu miejsc, gdzie mógł spokojnie odetchnąć i odpocząć od uczniów,
wypytujących go o całą sprawę z Ginny. Plan chłopaka udał się idealnie – plotki
o tym, że uwiodła Floriana tylko po to, by się z nim przespać, rozniosły się
błyskawicznie. Panna Weasley została wystarczająco upokorzona, a Florian
skończył jako bezbronna, wykorzystana ofiara. Potter na każdym kroku okazywał
swoją wściekłość, ubliżając dziewczynie jak tylko mógł, a z nim cały dom
Slytherinu. Nie mogło pójść lepiej. Co
prawda wyłapywał co jakiś czas wściekłe spojrzenia brata Ginny, Rona, ale któż
by się nimi przejmował?
Chłopak przeciągnął się na krześle i
przymknął oczy. Wciąż istniało kilka przeszkód, których należało się pozbyć.
Pierwszą był przede wszystkim ten zadufany w sobie dupek Malfoy. Florian
zauważył, że ostatnio odizolował się on od Pottera. Z jednej strony może to i
lepiej, z drugiej...chłopcy od kilku lat byli jak bliźniacy. Musiało wydarzyć
się coś ważnego.
Drugą przeszkodą była Ślizgonka, przyjaciółka
Harry'ego. Lucy. Śliczna, dobrze urodzona i, jak można było od razu zauważyć,
beznadziejnie zakochana w Wybrańcu. Florian wiedział o niej jedynie tyle, że
jej rodzice kilka lat temu zostali zamordowani, a jej brat leży w śpiączce w szpitalu. To na pewno był jej słaby punkt. Właściwie,
mógłby...
– Daj mi spokój, Weasley. – Usłyszał
podniesiony, zdenerwowany głos. – Nie obchodzą mnie twoje żałosne przeprosiny.
Przestań za mną łazić.
Florian chwycił pierwszą lepszą książkę i
uniósł znad niej oczy. Ujrzał nikogo innego jak wściekłego Pottera i Ginny z
oczami pełnymi łez. Uśmiechnął się do siebie szeroko.
– Harry...
Czarnowłosy chwycił dziewczynę za kołnierz i
przyciągnął do siebie, nie zważając na to, że zwraca na siebie coraz większą
uwagę osób w bibliotece.
– Nie jestem dla ciebie żaden Harry –
wysyczał przez zęby. – Co ty sobie wyobrażałaś? Że wciśniesz mi eliksir, ja go
wypiję, zakocham cię w tobie i będziemy razem żyć wiecznie? Nie wiesz, kim
jesteś? – Z obrzydzeniem puścił kołnierz dziewczyny. – Zejdź mi z oczu. Nie
mogę na ciebie patrzeć.
Ginny patrzyła na niego bez słowa. Po chwili,
jakby nie do końca świadoma tego, co robi, zamachnęła się i uderzyła Harry'ego
w twarz. Zapadła cisza.
Florian oglądał tę scenę z rosnącą fascynacją,
a w jego głowie pojawił się pomysł. Zdawał sobie sprawę, jak wiele tym
ryzykuje, jednak nie obchodziło go to. Brakowało mu ognia. Prawdziwego,
realnego ognia, gorętszego, niż uczucia pomiędzy Harrym i Ginny. Snow uważał
się za artystę. A przecież sztuka nie ma ograniczeń. Trącił więc nieznacznie
dłonią stojącą na stoliku świecę, która spadła z cichym stukiem i, jakimś cudem
nie gasnąc, potoczyła się pod stos ułożonych na ziemi pergaminów. Te, zająwszy
się szybko ogniem, wywołały w bibliotece panikę. Pani Pince przybiegła z
krzykiem, usiłując ugasić płomienie, te jednak z niesamowitą prędkością
rozprzestrzeniały się inne regały. Florian, również udając wystraszonego,
podbiegł do Harry'ego i Ginny. Dziewczynę zignorował całkowicie, Pottera zaś
chwycił za rękaw i pociągnął w stronę wyjścia. Miał cichą nadzieję, że Weasley
spłonie. To byłoby zdecydowanie piękne uwieńczenie całej sytuacji. Spłonąć w
ogniu własnej miłości...
Wyciągnąwszy Pottera z biblioteki, odszedł
razem z nim spory kawałek, następnie przyjrzał mu się ze strachem.
– Nic ci nie jest? – spytał.
Chłopak wyglądał jednak dobrze, jedynie lekko
pokasływał. Przetarł oczy i uśmiechnął się niepewnie do Floriana.
– Dzięki, stary. Zwłaszcza po tym... sam
wiesz. Nie musiałeś tego robić.
Florian odgarnął włosy, z bólem twierdząc, że
prawdopodobnie są całe pokryte sadzą i muszą wyglądać okropnie. Uświadomił sobie jednocześnie, że hałas w
bibliotece powoli cichnie, najwyraźniej bibliotekarce udało się opanować pożar.
– Nie wolno chować uraz, prawda? Najwyraźniej
mała Ginny uznała cię za lepszego ode mnie. Nic na to nie poradzę. – Uśmiechnął
się smutno.
– To nie zmienia faktu, że jestem ci winien
Kremowe, a nawet coś mocniejszego. – Odwzajemnił uśmiech Harry.
– To podpada pod rozpijanie nieletnich. Ale
się zgadzam.
Zza rogu wyszedł wzburzony Flitwick. Florian
pobladł lekko. Wiedział, co teraz nastąpi. Nie wiedział tylko, jak wielką
będzie mieć to wagę.
– Panie Snow, proszę za mną. W tej chwili.
Chłopak skinął głową Harry'emu, po czym
ruszył za nauczycielem. Choć starał się tego nie okazywać, w jego głowie
szumiało przerażenie. Dlaczego, do cholery, zawsze musiał być tak lekkomyślny?
Ostatnio niemal wyrzucili go ze szkoły, tym razem zrobią to na pewno. I nie
uratuje go ojciec. Ani nikogo nie obejdą jego tłumaczenia, tak jak wtedy. Wtedy
też nikt go nie zrozumiał. On nie próbował zabić tego Krukona, chciał jedynie
dać mu nauczkę. Po prostu stracił panowanie nad zaklęciem. I jeden głupi
incydent do końca szkoły przypiął mu łatkę świra. Fakt, bywał porywczy, bywał
ekscentryczny...ale nie był nienormalny. Po prostu lubił ludzkie uczucia i
emocje. Lubił je wywoływać, gasić, bawić się nimi. Nawet jeśli czasem bywał
przy tym okrutny. To wszystko dla sztuki.
– Lodowe Myszy – powiedział głośno i wyraźnie
profesor.
Przejście otworzyło się, ukazując kręte
schody. Florian powoli zaczął się po nich wspinać, z każdym krokiem coraz
wyraźniej czując bicie swojego serca oraz szum w uszach. Gdy jego oczom ukazał
się gabinet dyrektora i sam dyrektor we własnej osobie, nie potrafił wykrztusić
z siebie słowa. Wbił jedynie wzrok w ziemię, nie usiłując nawet powstrzymać
dygotu dłoni.
– Panie Snow, nic panu nie jest? – Spokojny
i, o dziwo, pozbawiony wściekłości głos Dumbledora wypełnił pomieszczenie. –
Proszę na mnie spojrzeć.
Florian uniósł niepewnie głowę. Dyrektor stał
tuż przed nim, uśmiechając się lekko.
– Zdaje pan sobie sprawę, jak bardzo
lekkomyślnie pan postąpił? – spytał spokojnie dyrektor. – I jak wiele pan tym
ryzykował?
Chłopak przełknął cicho ślinę, nie odpowiadając.
Więc jednak postawa Dumbledora była tylko grą pozorów.
– Trzech uczniów z lekkimi poparzeniami
trafiło do Skrzydła Szpitalnego. Spłonęły dziesiątki cennych ksiąg, których
rekonstrukcja potrwa kilka tygodni. Pierwszy raz w historii Hogwartu ktoś odważył
się zrobić coś takiego. Ma pan coś na swoje usprawiedliwienie?
Florian wziął głęboki wdech i spojrzał
dyrektorowi w oczy. Miał tylko jedną linię obrony i postanowił się jej trzymać.
– Próbowałem przerwać kłótnię Pottera i
Weasley. Ona go uderzyła, nie wiadomo, jak Harry by zareagował...
Dumbledore przymknął na chwilę oczy. Wbrew
pozorom zdawał sobie sprawę z tego, jaki bywa Harry Potter. Snow przez
podpalenie biblioteki naprawdę mógł zapobiec większej tragedii. Wściekły Potter
bywał nieobliczalny.
– Ravenclaw traci dwadzieścia punktów. Proszę
tak na mnie nie patrzeć – mam podstawy, by nie ukarać pana mocniej. Niech
jednak zdaje pan sobie sprawę, że to ostatni tego typu wybryk. Jakikolwiek
następny poskutkuje natychmiastowym wydaleniem ze szkoły. Rozumiemy się?
Florian zdołał jedynie skinąć głową,
zszokowany. Był pewien, że go wyrzucą, że dostanie szlaban, że Ravenclaw straci
co najmniej sto punktów...
– Do widzenia, panie Snow. – Chłopak
zauważył, że na twarz dyrektora powrócił jego zwyczajowy uśmiech.
Florian odpowiedział cicho i na wciąż
drżących nogach wyszedł z gabinetu.
***
Atmosfera w Wielkiej Sali była wyjątkowo
harmonijna i spokojna. Uczniowie, w większości jeszcze zaspani, dyskutowali na
temat nadchodzącej Nocy Duchów. Choć coroczny schemat był taki sam –
znalezienie jak najbardziej fantazyjnego przebrania i wytrwanie w nim cały
dzień bez utraty punktów a następnie uroczysta uczta – wciąż wszystkich to
cieszyło. Niektórzy od czasu Turnieju Trójmagicznego mieli nawet cichą nadzieję
na jakiś bal, lecz do tej pory dyrektor nie zorganizował niczego takiego.
– Za dwa dni Halloween – mruknął Harry znad
swojego tosta. – Jakieś szczególne plany?
Zabini wyszczerzył się i puścił do Harry'ego
oczko.
– Nie odpowiada ci coroczna tradycja? Czyżby
ostatnia Noc Duchów się nie podobała?
Harry skrzywił się. Wspomnienie wypitej
niemal całej Ognistej Whisky i tańczenie w sposób niekoniecznie przyzwoity z
każdym, kto wpadł mu w ręce, wciąż bolało. Blaise za to najwyraźniej chętnie by
to powtórzył. Pieprzony perwers, wdał się w mamusię. Doprawdy, rozwiązłość
seksualna Slytherinu ciągle przerażała Harry'ego. Czasami miał wrażenie, że
tylko on, Lucy i, z powodów wiadomych, Milicenta, trzymają tam jakikolwiek
poziom.
Potter uznał, że najlepszym wyjściem będzie zignorowanie
pytania. Z niepokojem przyjrzał się Draco – chłopak był bledszy niż zwykle, pod
jego oczami widniały głębokie cienie a leżące przed nim tosty już dawno
wystygły. Trwało to już od kilku dni i zaczynało poważnie przerażać Harry'ego,
zwłaszcza, że przyjaciel nic mu nie mówił. Choć zazwyczaj rozmawiali o prawie
wszystkim, teraz nie był w stanie wydusić z niego ani słowa na temat tego, co
się stało.
– Hej, Draco. – Lucy klepnęła lekko chłopaka
w ramię. – Nie jesz?
Malfoy, czując dotyk na ramieniu, odsunął się
gwałtownie i spojrzał obojętnie na dziewczynę.
– Nie jestem głodny – warknął i zdecydowanie
odsunął od siebie talerz, w zamian nalewając sobie soku z dyni.
– To interesujące, nie być głodnym od prawie
tygodnia... – rzucił Harry w powietrze, mając nadzieję, że w jakiś sposób
sprowokuje Ślizgona.
– Masz jakiś problem, Potter? – powiedział
zimno Draco, nawet nie patrząc w stronę Harry'ego. – Odpieprz się ode mnie.
Lucy przyglądała się całej wymianie zdań z
rosnącym niepokojem. Draco nigdy nie odnosił się w ten sposób do Harry'ego,
chyba, że był naprawdę wściekły. Dystans pomiędzy przyjaciółmi stawał się
niemal bolesny. Dziewczyna widziała na twarzy Harry'ego zaskoczenie, która
następnie przeszła we wściekłość. Tę cholerną, przepełnioną dumą, wściekłość. I
wiedziała, że jeśli czegoś nie zrobi, to stanie się coś strasznego.
Ciężką atmosferę przerwał szum i pohukiwanie
wlatujących do Wielkiej Sali sów. Lucy, jak zawsze, z niecierpliwością
rozerwała kopertę cotygodniowego raportu ze Świętego Munga. Zaczytana, nie
zwróciła początkowo uwagi, na rosnące w Sali zamieszanie. Dopiero szturchnięcie
Pansy oderwało ją od listu.
– Patrz, chyba szykuje się coś ciekawego. –
Wskazała ruchem głowy w stronę stołu Gryffindoru, gdzie Ginny Weasley,
wyglądająca na kompletnie przerażoną, wpatrywała się w leżącą na stole czerwoną
kopertę.
Koperta wystrzeliła w powietrze, otworzyła
"usta", a następnie całą Wielką Salę przeszył wypełniony wściekłością
głos jej matki:
– GINEVRO WEASLEY! JAK MOGŁAŚ NARAZIĆ NASZĄ
RODZINĘ NA TAK OGROMNĄ HAŃBĘ?! MINISTERSTWO HUCZY OD PLOTEK, OJCIEC WSTYDZI SIĘ
POKAZAĆ W PRACY! JAK MOGŁAŚ W OGÓLE WPAŚĆ NA POMYSŁ DOLEWANIA KOMUŚ
AMORTENCJI?! I TO JESZCZE HARRY'EMU POTTEROWI! ŚLIZGONOWI! NIE MÓWIĄC JUŻ O
UWIEDZENIU TEGO DRUGIEGO CHŁOPCA! OSTRZEGAM CIĘ, MOJA DROGA – JEŚLI POJAWIĄ SIĘ
JAKIEKOLWIEK KONSEKWENCJE TEGO CZYNU, BĘDZIESZ RADZIĆ SOBIE Z NIMI SAMA! –
Kobieta umilkła na moment, najwyraźniej by zaczerpnąć oddech. – NIE WAŻ SIĘ
POKAZYWAĆ W DOMU NA ŚWIĘTA! I KONIEC Z KIESZONKOWYM! – Koperta opadła a po
chwili spłonęła.
W Sali zapadła cisza tak gęsta, że można było
kroić ją nożem. Ginny zerwała się z krzesła i wybiegła. Większość oczu zwróciła
się w stronę Floriana. Ten podniósł wzrok znad książki, spokojnie przełknął
kawałek przeżuwanego tosta, obojętnie wzruszył ramionami i wrócił do czytania.
Ślizgoni popatrzyli po sobie. Choć Lucy
próbowała tego po sobie nie pokazać, w głębi duszy szalała z radości. Ma za
swoje, gryfońska zdzira.
Harry natomiast uśmiechnął się szeroko, nawet
tego nie ukrywając, następnie spojrzał z niejakim podziwem na Snowa. Jeśli to
nie był przypadek… to ten chłopak naprawdę umiał się mścić. Może jednak lepsze
poznanie go nie byłoby takim złym pomysłem.
Pansy otwarcie chichotała, wachlując się
Prorokiem Codziennym. Gdy w końcu się odezwała, jej słowa przepełnione były
czystym jadem i złośliwością:
– A od kiedy Weasleyów stać na kieszonkowe?
***
Lucy zmierzyła trzymaną w dłoniach sukienkę
krytycznym wzrokiem.
– Pansy… ona jest zbyt krótka, nawet dla
mnie.
Druga dziewczyna uniosła jedynie ze
zdziwieniem brwi i uśmiechnęła się.
– Nie istnieje takie pojęcie jak "za
krótka", moja droga. Przymierz ją chociaż – powiedziała przymilnie.
Blondynka bez przekonania włożyła sukienkę i
obróciła się przed dużym lustrem. Cienka, czarna tkanina zafalowała.
– Jest zdecydowanie za krótka – mruknęła z
rezygnacją.
Pansy wręcz pisnęła z zachwytu i zerwała się
z łóżka.
– Jest śliczna! Musisz ją włożyć, wszyscy
padną na jej widok. Harry padnie na jej widok... – zaakcentowała, puszczając oczko
do dziewczyny.
– O ile to wszystko w ogóle wypali. Jak na
razie nie mamy zgody. Kto w ogóle wpadł na ten pomysł? – wymamrotała Lucy,
bezskutecznie usiłując obciągnąć sukienkę nieco niżej.
– Harry – odparła Pansy. – Nie mam pojęcia,
co chce przez to osiągnąć. Rozumiem, impreza u nas to tradycja, ale po cholerę
postanowił zaprosić też inne domy? Ślizgoni nigdy nie robili czegoś takiego!
Lucy przygryzła wargi, wyraźnie przygnębiona.
Harry Potter rzadko robił cokolwiek bezinteresownie, więc za jego planem musiał
być jakiś ukryty cel. Dziewczyna z innego domu? Nawet nie chciała o tym myśleć.
– Może po prostu go zapytajmy? Chodź. –
Chwyciła Pansy za rękę i pociągnęła pod schodach w stronę Pokoju Wspólnego.
W pokoju zaś panowała atmosfera spokojnego,
leniwego popołudnia. Większość Ślizgonów pochylała się nad podręcznikami i
pergaminami, kilku żywo dyskutowało przy kominku. Lucy zauważyła Harry'ego i
Draco przy stoliku w kącie. Ucieszyła się, widząc, że z twarzy blondyna
zniknęło tak często widniejące na niej ostatnio napięcie. Draco uśmiechnął się
zwycięsko i położył kartę na stół.
– Joker.
Harry skrzywił się.
– Trzeci raz z rzędu. Jak ty to robisz?
Jeszcze z mugolskimi kartami?
– Kto ma szczęście w kartach, ten nie ma w
miłości, Potter – powiedział blondyn dramatycznym tonem. – Dlatego wciąż jestem
samotny, a wokół ciebie bezustannie się ktoś kręci...
– Nie wiem, czy podanie komuś eliksiru
miłosnego zalicza się do faktycznej miłości – burknął Harry z urazą w głowie.
– Wcale nie mówię o… – Podniósł wzrok i uśmiechnął
się na widok Lucy i Pansy. – Dziewczęta! Co was wyciągnęło z tej jaskini?
– Lucy jest ciekawa, dlaczego Harry
postanowił zaprosić na naszą imprezę Halloweenową inne domy – wypaliła Pansy,
patrząc wyzywająco na Pottera.
Harry jednak nie przejął się tym i machnął
niedbale ręką.
– To nic szczególnego. Podczas wojny
powinniśmy się jednoczyć, prawda? Poza tym, mam kilka długów w różnych domach,
a że każdemu obiecuję alkohol w ramach podziękowania… – Uśmiechnął się.
– Jesteś najdziwniejszym Ślizgonem, jakiego
znam, Harry – powiedziała Pansy. – Czasem mam wrażenie, że kompletnie tutaj nie
pasujesz.
Harry skrzywił się nieznacznie a Draco
dyskretnie wbił wzrok w blat stołu.
– To co, Harry? – Pansy kokieteryjnie
nachyliła się nad chłopakiem. – Jakieś wymagania co do stroju?
– W twoim przypadku? Ubierz coś, co jest
nieco dłuższe niż do połowy uda. I umaluj mocniej oczy, ładnie ci wtedy.
Pansy, jak zwykle przy otrzymaniu
komplementu, rozpromieniła się. Lucy próbowała powstrzymać wypełniającą ją
powoli zazdrość.
– Wiadomo w ogóle, kto przyjdzie? – spytał
Draco, przecierając oczy. – Czy ktoś poza nami w ogóle na razie o tym wie?
– Najpierw trzeba iść do Dumbledora.
Spokojnie, przyjdą – odpowiedział pewnie Harry.
Nagle wejście do Pokoju Wspólnego rozchyliło
się. Stała w nim jedna z najmniej spodziewanych osób – mianowicie sam Severus
Snape. Profesor rzadko fatygował się by samemu odwiedzać uczniów i czynił to
jedynie w niezwykłych przypadkach, toteż wszyscy uczniowie wbili w niego
zaciekawione spojrzenia.
– Panno Weather – powiedział krótko
mężczyzna, patrząc na Lucy. – Proszę za mną.
Lucy poczuła jak ogarnia ją przerażenie. Coś
stało się Jackowi? Nie, nie może tak myśleć. Faktem jednak było, że po tylu
latach bez żadnych postępów, powoli zaczynała tracić nadzieję. Idź, pomyślała, pozbieraj się i idź. O cokolwiek by nie chodziło. Wstała i na
drżących nogach podeszła do profesora, który bez słowa wyszedł na korytarz a
następnie wręczył jej list.
– Ze świętego Munga. Powinna go pani otrzymać
osobiście.
Lucy skinęła jedynie głową i zesztywniałymi
ze zdenerwowania dłońmi odebrała list od Snape'a po czym spojrzała w twarz
nauczyciela. On już wiedział – Jackie, mimo śpiączki, był traktowany jako uczeń
Hogwartu, więc nauczyciele również otrzymywali regularne raporty o jego stanie
zdrowia. Twarz profesora była jednak nieprzenikniona i pełna dystansu, jak
zwykle. Powiedział on tylko:
– To wszystko, panno Weather. Chociaż nie,
jeszcze jedno – radziłbym przeczytać ten list na osobności. – W kącikach jego ust
pojawiło się na moment coś na kształt uśmiechu, po chwili jednak mężczyzna
odwrócił się i odszedł.
Usiadłszy na wysokim parapecie, Lucy
ostrożnie przełamała pieczęć, następnie wyjęła list i zaczęła czytać.
Szanowna panno Weather
W
ostatnich dniach magomedycy odnotowali poprawę zdrowia Pani brata. Co prawda,
nie wybudził się on jeszcze, lecz jego rokowania znacznie się poprawiły. Praca
serca stała się o wiele wydajniejsza, nieznacznie wzrosło ciśnienie, powracają
również odruchy ciała. Choć znaki te nie są gwarancją powrotu do zdrowia, dają
one nadzieje na wybudzenie Jacka ze śpiączki. Wprowadzone zostaną nowe,
innowacyjne eliksiry, które...
Lucy w pewnym momencie przestała rozumieć
czytany tekst oraz zorientowała się, że po policzkach, prosto na list, płyną
jej łzy. Jack...jak mogła kiedykolwiek stracić nadzieję na to, że się wybudzi?
Jej mały braciszek, który był teraz właściwie jedyną osobą na świecie, za którą
oddałaby własne życie? Było jej tak potwornie wstyd za te momenty, w których
traciła wiarę, w których niemal męczyła ją opieka nad Jackiem… ale teraz
wszystko wróci do normy. Mały się obudzi i, błagajmy o to Merlina, poradzi
sobie z jego wychowaniem.
– Lucy?
Dziewczyna podniosła zapłakane jeszcze oczy.
Ujrzała Harry'ego z mocno zaniepokojoną miną. Poczuła jak bicie jej serca
przyspiesza jeszcze bardziej.
– Wszystko w porządku? – spytał chłopak
uśmiechając się niepewnie. – Dlaczego płakałaś?
– W porządku, Harry? – Zaśmiała się nerwowo.
– Jest w porządku. Teraz już wszystko będzie w porządku...
Nie mogąc się powstrzymać, mocno przytuliła
się do chłopaka.
***
Harry był, łagodnie mówiąc, nieco zaskoczony.
Kiedy wysłał sowę do dyrektora z prośbą o spotkanie w sprawie Nocy Duchów
liczył na kulturalną odmowę usprawiedliwioną nawałem pracy lub czymś tym w
stylu. Dumbledore skreślił jednak kilka miłych słów, w których z radością
zapraszał go do siebie. Owszem, miewał trochę częstsze kontakty z dyrektorem
niż reszta uczniów Hogwartu, jednak nie spodziewał się aż takiego entuzjazmu. Plusy bycia cholernym Wybrańcem, pomyślał
ze złością, kierując się w stronę gabinetu. Ostatnio tak często bywał wściekły,
że zaczynało go to powoli przerażać. Ta sytuacja w bibliotece… był pewien, że
gdyby nie wybuch pożaru, byłby w stanie rozerwać młodą Weasleyównę na strzępy.
A teraz Draco. Co, do cholery, się z nim działo? Zakochał się? Ktoś mu umarł?
Nie, o czymś takim by mu powiedział. Chociaż… nie, to niemożliwe. Nie wolno mu
tak myśleć, Draco to jego najlepszy przyjaciel. Nie mógł przyłączyć się do
Voldemorta, nie po tym, co ostatnio mu zadeklarował. Harry musiał to sprawdzić.
– Lodowe myszy – powiedział wyraźnie do
gargulca.
Przejście otworzyło się. Harry po chwili
zapukał w drzwi.
– Proszę! – Rozległ się ciepły, choć wyraźnie
zmęczony głos.
Harry powoli wszedł do gabinetu i rozejrzał
się. Choć ostatnio był tutaj po śmierci Syriusza, nic się nie zmieniło.
– Witaj, Harry – powiedział dyrektor,
siadając przy biurku i wskazując mu miejsce po przeciwnej stronie. – Co cię do
mnie sprowadza?
Harry usiadł i uśmiechnął się niepewnie do
dyrektora.
– Cóż, panie dyrektorze… przyszedłem z prośbą
o pozwolenie na zorganizowanie przyjęcia w naszym domu.
– Przyjęcie? W Slytherinie? – powiedział ze
zdziwieniem Dumbledore. – Odkąd jestem dyrektorem, ba, odkąd pojawiłem się w
Hogwarcie, Ślizgoni nigdy nie zorganizowali niczego takiego.
Harry z zakłopotaniem pokiwał głową.
– Wiem, panie dyrektorze... jednak jest
wojna. Ludzie potrzebują rozrywki, a także dobrym pomysłem byłaby próba
zjednoczenia domów. To może być przydatne w ostatecznej bitwie z Voldemortem.
Dumbledore przyglądał się Harry'emu w
milczeniu. Jak ogromną zagadką był ten chłopiec! Zbyt szlachetny na Ślizgona,
zbyt przebiegły i niebezpieczny na Gryfona.
Mężczyzna wiele razy zastanawiał się, dlaczego Tiara przydzieliła
chłopaka akurat do Slytherinu. Jak potoczyłyby się wydarzenia, gdyby był w
Gryffindorze? Czy udałoby się zapobiec tym wszystkim tragediom? A teraz ten
pomysł z jednoczeniem domów. Ślizgoni wychodzący z takim pomysłem… jeśli to
jakikolwiek podstęp, to najbardziej absurdalny na świecie.
Albus jednak ufał uczniom. A Potter
wystarczająco wiele wycierpiał. I wycierpi jeszcze więcej.
– Cóż, Harry, jeśli inne domy również są
chętne... sam byłem kiedyś młody. Bardzo dawno temu, ale byłem. Mam jeden warunek
– po zabawie prefekci mają odprowadzić młodszych uczniów do swoich pokojów.
Mamy niebezpieczny czas – powiedział jakby bardziej do siebie, niż do Pottera.
– A, i Harry. Jeszcze jedno.
– Tak, panie dyrektorze?
Dumbledore spojrzał Harry'emu w oczy. To nie
były oczy Ślizgona. Ani oczy Gryfona. Ten wzrok przypominał mu wzrok kogoś,
kogo tak bardzo chciałby nie pamiętać. Tom Riddle patrzył na niego identycznie
– z tą samą obłudną szczerością.
– To chyba jednak nic ważnego. Możesz już
iść. Dobrej zabawy… i w granicach rozsądku! – Puścił oczko do ucznia.
Harry roześmiał się, wstał i skinął
Dumbledorowi głową.
– Dziękuję, panie dyrektorze. Obiecuję, że
wszystkiego dopilnujemy. Do widzenia. – Wyszedł z gabinetu i niemal biegiem
przebył schody.
Przejście otworzyło się a on stanął twarzą w
twarz z Draco. Draco, który spojrzał na niego z tak bezbrzeżnym zdumieniem i
przerażeniem, że Harry nie wiedział przez chwilę, co powiedzieć.
– Co tutaj robisz? – spytał Harry, mrużąc
podejrzliwie oczy.
Draco wyprostował się, przybierając swój
obojętny wyraz twarzy.
– Byłem ciekawy, jak ci poszło – powiedział
powoli, wzruszając ramionami. – Stary Dumbledore pewnie się nie zgodził, co?
– Oczywiście, że się zgodził – odparł Harry z
udawaną urazą. – Miałby mi odmówić?
Malfoy zaśmiał się nieco nerwowo i podał
czarnowłosemu plik srebrno-zielonych kartek.
– Lucy je zrobiła. To ogłoszenia. Jest też
kilka oficjalnych zaproszeń, jeśli chcesz poprosić kogoś osobiście – powiedział
Draco z wrednym uśmiechem.
Przez następną godzinę rozwieszali ulotki.
Chociaż rozwieszali to złe słowo – namówili do tego grupę pierwszorocznych
Ślizgonów, sami zaś chodzili za nimi. Harry próbował nawiązać jakąkolwiek
poważniejszą dyskusję z Draco, jednak chłopak wciąż schodził na kompletnie inne
tematy. Potter nie mógł pozbyć się tego pulsującego gdzieś z tyłu głowy uczucia
– Draco go śledził. Owszem, ta wymówka była dobra, ale Harry znał przyjaciela.
Malfoy był zbyt leniwy, by z tak błahego powodu jak ulotki pójść za nim.
Zwłaszcza teraz, kiedy ich przyjazne relacje wisiały na włosku. Harry czuł,
jakby tracił powoli grunt pod nogami. Co, jeśli wszystko, co do tej pory robił
Draco, było tylko grą? Co, jeśli Voldemort miał rację, uważając go za szpiega?
Czyżby naprawdę donosił matce i Voldemortowi? Nie. Nie, nie ma mowy, to
absolutnie niemożliwe. Harry wiedziałby o tym przez swoje połączenie z
Voldemortem. Przez ostatnie kilka tygodni nie miewał żadnych wizji, więc
prawdopodobnie Czarny Pan nie planował niczego konkretnego. Harry na pewno
zobaczyłby go spiskującego z jego najlepszym przyjacielem.
Harry przyjrzał się Draconowi. Chłopak szedł
szybko, zajęty żywiołowym monologiem na temat jakiegoś mugolskiego artysty
(nieprawdopodobnie ich sobie upodobał). Na jego policzkach widniały rumieńce
podekscytowania a usta co chwilę rozciągały się w uśmiechu. Ten chłopak nie
mógł być szpiegiem Voldemorta. Po prostu nie mógł.
Draco uchwycił spojrzenie Harry'ego i,
święcie przekonany, że ten słucha go z uwagą, uśmiechnął się ciepło.
***
Ostatni tydzień był dla Floriana niesamowicie
pracowity. Całe to zamieszanie z Ginny, Amortencją, rozsiewanie plotek po
Hogwarcie… jednak było warto. Nawet on nie spodziewał się, że mała Weasley
dostanie wyjca od matki. Ani że Potter będzie mu aż tak wdzięczny. To drugie
napawało go tak ogromną radością, ze miał ochotę skakać ze szczęścia. Potter…
Florian nie był w stanie racjonalnie myśleć odkąd zobaczył go w pociągu. W tym
chłopaku wszystko było tak niesamowite – ostre rysy twarzy, niesforne włosy. I,
oczywiście, charakter – ta wyniosłość i zdystansowanie. Choć Florian uważał się
za pewnego siebie, przy Harrym czuł się jak bezradne dziecko potykające się o
własne buty. Czuł, że może zrobić dla niego wszystko. Chciał zrobić dla niego
wszystko.
Dlatego właśnie leżał teraz przed kominkiem w
pokoju wspólnym Ravenclawu kartkując "Najniebezpieczniejsze trucizny –
warzenie oraz wskazówki". Zdawał sobie doskonale sprawę, że to zakrawa już
na szaleństwo. Ale przecież nie był szalony, prawda? Nie był. Był szczęśliwy,
dopóki dostawał to, czego chciał. A niczego nie chciał teraz tak bardzo, jak
Harry'ego Pottera. I nikt ani nic nie mogło mu w tym przeszkodzić. Jedną
przeszkodę już wyeliminował, poradzi sobie też z resztą.
A może by tak... tak, to chyba nawet byłby
lepszy pomysł. Florian sięgnął po swój szkicownik, teraz wypełniony notatkami
na temat trucizn. Szybko i niedbale naszkicował w rogu sztylet i uśmiechnął się
do siebie.
– Przepraszam, ty jesteś Florian?
Chłopak zaskoczony podniósł głowę i ujrzał
drobną, rudą Krukonkę. Z drugiego roku, o ile dobrze kojarzył. Szybko zamknął
szkicownik oraz książkę.
– Tak, to ja – powiedział, uśmiechając się. –
Coś się stało?
Dziewczynka, spoglądając na niego z pewnym
przerażeniem (ach, ta kryształowa opinia), podsunęła mu małą kartkę w barwach
Slytherinu.
– Miałam ci to przekazać. – Dygnęła
nieznacznie i szybko pobiegła do swojego dormitorium.
Florian z zaciekawieniem otworzył kartkę.
Ciemnozielone tło, srebrne litery, elegancka czcionka.
ZAPROSZENIE
Mam
przyjemność zaprosić Cię na przyjęcie Halloweenowe, które odbędzie się o
godzinie 21 w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Obowiązuje przebranie/strój wizytowy.
Osoby towarzyszące mile widziane.
Nieco niżej był dopisek, o wiele mniej
staranny:
"Niemile widziane. Obyś miał mocną
głowę. H.P."
Florian wpatrywał się w kartkę, nie wierząc
własnym oczom. Dostał zaproszenie na imprezę. Imprezę Slytherinu. Od Harry'ego.
Który prosił go, żeby przyszedł sam.
To będzie najlepsza noc w jego życiu.
***
Chłodne oczy Narcyzy lustrowały twarz syna,
usiłując wyłapać jakiekolwiek oznaki wahania lub niepewności. Draco jednak stał
spokojnie i z opanowaniem, uprzednio oczyściwszy umysł ze wszystkich zbędnych
myśli. W obecności Czarnego Pana nie było miejsca na jakiekolwiek wątpliwości.
– To, co masz do przekazania, musi usatysfakcjonować
Lorda – powiedziała cicho Narcyza, machinalnie, bez żadnego uczucia wygładzając
szatę śmierciożercy na piersi syna. – Od tego zależy twoje życie, Draco.
– Wiem, matko – przytaknął posłusznie
chłopak.
Miał nadzieję, że Voldemort faktycznie będzie
zadowolony z tego, co mu powie. Nie było tego wiele, ponieważ ostatnio rozmowy
z Harrym ograniczały się do śmiechu i plotkowania. Jedyną użyteczną informacją
było to, że nie budził się już w środku nocy z krzykiem.
Wysokie drzwi otworzyły się. Wyjrzał zza nich
Glizdogon, gestem ręki zapraszając Draco do środka. Ten pewnym krokiem
przeszedł przez tę samą, co ostatnio, salę i padł na kolana przed ogromnym
tronem, wbijając wzrok w ziemię.
– Panie mój – powiedział cicho, mając
nadzieję, że jego głos brzmi czysto i pewnie.
– Wstań, Draco – odrzekł mu Voldemort. – I
mów, co masz do powiedzenia.
Blondyn wstał i obrzucił spojrzeniem całą
postać Czarnego Pana, starannie unikając jego oczu. Wziął głęboki wdech i
zaczął mówić:
– Potter zachowuje się jak zwykle, panie.
Kontakty utrzymuje głównie ze Ślizgonami, uczęszcza na wszystkie lekcje,
pojawia się na posiłkach. Nic nie wskazuje na to, by cokolwiek planował. Sypia
o wiele spokojniej, niż ostatnio, wcześniej niemal co noc budził się z
krzykiem. Utrzymujemy normalne kontakty, dalej traktuje mnie jak najlepszego
przyjaciela i niczego nie podejrzewa.
Voldemort milczał. Draco czuł na sobie jego
przeszywający wzrok, nie miał jednak odwagi podnieść oczu.
– To wszystko?
To jedno, wypowiedziane lodowatym głosem
zdanie sprawiło, że Draco poczuł, jak zalewa go zimny pot a dłonie zaczynają
drżeć. Voldemort wstał i zaczął powolnym krokiem krążyć wokół niego, obracając
pomiędzy palcami różdżkę.
– Jestem zawiedziony, Draco. Jako osoba
najbliższa Potterowi powinieneś mieć do powiedzenia o wiele więcej. Niczego nie
planuje, mówisz? Kłamssstwo. Wie, że chce go dopaść. Musi mieć plan. Po prostu
się nim z tobą nie dzieli. Dlaczego, młody Malfoyu?
Draco był tak przerażony, że nie był w stanie
wydobyć z siebie głosu. Jego głowę niczym błyskawica przecięła jedna myśl – że
tej nocy nie wróci już do Hogwartu. Że to koniec.
– Dlaczego tak się boisz, Draco? – zasyczał
Voldemort. – Czyżbyś miał jakiś sentyment do Pottera?
Malfoy wziął głęboki wdech i odpowiedział:
– Nie, mój panie. Jestem zły na siebie, że
nie spełniłem twoich oczekiwań.
Czarny Pan wybuchnął piskliwym śmiechem.
– Draco, Draco, jakiż z ciebie dyplomata! To
chyba te Malfoyowskie geny. Możesz być dumny… ta odpowiedź uratowała cię od
śmierci. Jednak nie oszczędzi ci bólu.
Malfoy zamknął oczy, wiedząc już, co teraz
nastąpi. Tym razem, gdy Cruciatus ugodził w jego ciało, nie był w stanie
patrzeć Voldemortowi w oczy. Wrzeszczał, czując, jakby jego ciało rozrywano na
kawałki. We wrzasku tym zawarł się cały jego ból – nienawiść do Voldemorta, do
matki, ojca, oddanie dla Harry'ego...
Gdy tylko klątwa została przerwana, Draco
natychmiast, ostatkiem sił, podźwignął się i wstał, usiłując wyprostować
ramiona. Gniewnym ruchem ramienia otarł łzy bólu z kącików ust.
– To pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, Draco –
powiedział Voldemort spokojnym głosem, tak, jakby prowadzili pogawędkę przy
herbacie. – Następnym razem żądam szczegółów. A teraz zejdź mi z oczu.
Blondyn ukłonił się sztywno i szybkim krokiem
wyszedł z komnaty, za drzwiami której czekała jego matka. Kobieta przyjrzała mu
się uważnie – jego rozczochrane włosy, wymięte ubranie i kilka szram na twarzy
wyraźnie pokazywały, co przed chwilą wydarzyło się w sali. Narcyza przez chwilę
przyglądała się synowi, a po chwili wymierzyła mu policzek. Nie padło pomiędzy
nimi ani jedno słowo.
Dopiero kiedy teleportowali się do Hogsmeade,
Narcyza łaskawie uleczyła rany syna. Kiedy Draco pod osłoną mroku wracał do
Hogwartu, błagał w duszy Merlina, by tym razem na nikogo się nie natknąć. Nie
miał najmniejszej ochoty wracać do Ślizgonów. Potrzebował spokoju, by wszystko
sobie poukładać. Po raz pierwszy od dawna miał tak ogromną ochotę, by z kimś
porozmawiać. Kimkolwiek. Kimś postronnym, kimś, kto go nie osądzi. Postanowił
zatem iść do sowiarni. Sowy doskonale rozumiały, co się do nich mówi, a w razie
potrzeby nie będą zeznawać na jego niekorzyść w ministerstwie. Świetnie, zaczynasz odczuwać potrzebę
rozmowy z sowami. Prędzej wylądujesz w Mungu niż w Azkabanie, pomyślał
ponuro, wchodząc do szkoły tajnym przejściem. Kiedy kilka pięter i kilkanaście
przekleństw później stanął w drzwiach sowiarni, jedynym jego marzeniem było
wystawienie głowy przez okno i zaczerpnięcie oddechu. I chętnie by to zrobił,
gdyby nie ostatnie, czego, a raczej kogo, spodziewał się zobaczyć.
Granger przyglądała mu się z zaciekawieniem,
kiedy zaróżowiony z wysiłku i prawdopodobnie porządnie rozczochrany opierał się
o futrynę. Cholera jasna, dlaczego ona zawsze musiała go łapać na takich
sytuacjach!
– No i na co się gapisz, szlamo? – warknął,
faktycznie podchodząc do okna i biorąc głęboki wdech. – Wysyłaj swoją
śmierdzącą pocztę i wynoś się.
Hermiona, niewiele sobie robiąc z jego
wyzwisk, pogłaskała jedną z sów po głowie i podeszła do Draco. Ten odwrócił się
i spojrzał na nią ze złością.
– Pytałem, na co się tak gapisz?
– Wyglądasz jak ostatnie nieszczęście, Malfoy
– odpowiedziała spokojnie, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Potter cię
rzucił?
Draco skrzywił się w odpowiedzi na tak
niesamowicie dziecinną zaczepkę.
– Uwierz mi, Granger, wolałbym mieć takie
problemy. Ale nie każde życie tak działa – powiedział powoli, uśmiechając się
gorzko. – Kiedyś może się przekonasz.
– Naprawdę, Malfoy? A jakie ty możesz mieć
problemy? – W głosie Hermiony brzmiała irytacja. – Zbyt mało szlam zwyzywałeś w
tym miesiącu? Nie dostałeś paczki ze słodyczami? Skończyły ci się kosmetyki do
włosów?
Draco nie odpowiedział. Patrzył spokojnie w
oczy Hermiony. Wściekłość powoli ustępowała miejsca zrozumieniu. Dziewczyna
cofnęła się o krok i pokręciła gwałtownie głową.
– Nie. Żartujesz, Malfoy, powiedz, że
żartujesz.
Draco jednak roześmiał się jedynie i opuścił
głowę.
– Uwierz mi, Granger, oddałbym wszystko, żeby
móc żartować w takim momencie.
Hermiona zacisnęła palce na trzymanym w
dłoniach kawałku pergaminu tak mocno, że pobielały jej dłonie. W końcu odezwała
się drżącym głosem:
– Dumbledore musi się o tym dowiedzieć...
– To biegnij i mu powiedz – przerwał jej
Draco. – Wiedz jednak, że jeśli się dowie, Potter zginie szybciej, niż ci się
wydaje. A jeśli zginie Potter, zginiemy my wszyscy.
Hermiona przełknęła głośno ślinę. Widać było,
jak ogromną wewnętrzną walkę toczy z samą sobą. Choć w pierwszym roku chciała
momentalnie zawiadomić McGonnagall, Dumbledore'a i cały Hogwart, teraz jednak
odrobinę się zawahała.
– Ty tego chcesz? Być… jego sługą?
Draco spojrzał na nią z niedowierzaniem i
westchnął cicho.
– Czy chcę służyć człowiekowi, przez którego
omamianie umysłów mój ojciec jest w Azkabanie? Przez którego moja matka jest
gotowa mnie torturować a nawet zabić? Który chce uśmiercić mojego najlepszego
przyjaciela i chce, żebym mu w tym pomógł? Oczywiście, że chcę, Granger. – Przy
jej nazwisku nieco załamał mu się głos. – Świetnie się bawię.
Draco z powrotem odwrócił się w stronę okna i
oparł łokcie na parapecie, nie przejmując się tym, że są w większości pokryte
ptasimi odchodami. Nie płakał – nie chciał jedynie, by dziewczyna widziała jego
wyraz twarzy. Dlaczego nie mógł spotkać kogokolwiek innego? Choćby Rona
Weasley'a? Kogokolwiek, kto nie był nią? Kto by się nie domyślił?
Zadygotał gwałtownie, czując lekki, niemal
niewyczuwalny dotyk na ramieniu. Pochylił głowę nieco mocniej i zacisnął
powieki. Nie pozwól się dotykać szlamie,
krzyczał głos w jego głowie. Jednak nie potrafił go posłuchać. Dłoń Hermiony
była drobna i ciepła a dotyk miał go pocieszyć. A Draco niczego nie potrzebował
w tym momencie bardziej, niż odrobiny pocieszenia.
– Czytałam zaproszenia… – Dziewczyna
przerwała ciszę. – Spróbuję namówić Rona, żeby poszedł ze mną. Według mnie to
też dobry pomysł – Zdjęła rękę z jego ramienia.
Draco odwrócił się i uśmiechnął blado.
– W takim razie masz oficjalnie zaproszenie
ode mnie. Dostałabyś na piśmie, ale akurat nie mam przy sobie. Pogratuluj
Potterowi, on to wymyślił.
Hermiona skinęła krótko głową.
– Potter wydaje się być w porządku. Tak, jak
wy, Ślizgoni, angażujecie się w każdy konflikt z nami, jemu wydaje się to być
obojętne – wzruszyła ramionami.
– Jest w porządku. Granger, czy ty...
Dziewczyna uciszyła go machnięciem ręki.
– Na razie nikomu nie powiem. W jakiś dziwny
sposób ci ufam, choć, na Merlina, to najbardziej nierozsądna decyzja w moim
życiu.
***
Draco obrzucił przyjaciół spojrzeniem i
skinął głową z uznaniem.
– Całkiem ładnie, chociaż wyglądacie jak
banda pieprzonych żałobników. Na świecie istnieją inne kolory niż czarny. Lucy,
zdejmij te uszy, wyglądają, jak zachęta do molestowania. Zabini, dziewczyny tej
nocy będą pchać ci się do łóżka. Pansy...nic nowego, choć nie pamiętam, żebyśmy
wywiesili na drzwiach tabliczkę "Dom Publiczny". Potter, klasa.
Jestem z was dumny.
Cała czwórka rozpromieniła się, jedynie
uśmiech Lucy, odpinającej włochate kocie uszy, prezentował się nieco krzywo.
Sam Malfoy, jako stuprocentowy arystokrata, wyglądał wręcz onieśmielająco w
prostym, czarnym garniturze i z rozpuszczonymi włosami.
Lucy powątpiewająco spojrzała na stół,
zastawiony wszelkiego rodzaju alkoholami i przekąskami.
– Jesteście pewni, że nie polecą nam za to
punkty?
Harry wzruszył ramionami.
– Dumbledore się zgodził. Jedyną osobą,
której chciałoby się przyjść nas skontrolować, jest Snape. Snape nas lubi. Nie
widzę problemu.
Drzwi uchyliły się i jedna ze Ślizgonem
wprowadziła przez nie grupkę wyraźnie przestraszonych Puchonów z opaskami na
oczach. (Ślizgoni uznali, że zabawa zabawą, ale nie zdradzą położenia swojego
pokoju wspólnego). Kilku z nich uśmiechnęło się niepewnie do reszty, pozostali
jednak z czystym przerażeniem w oczach przyglądali się Ślizgonom, zwłaszcza
Pansy, która patrzyła na nowoprzybyłych z uśmiechem. Draco westchnął z
rezygnacją i szepnął coś do Zabiniego, który podszedł do stołu i zaczął
rozlewać alkohol. Lucy z miłym uśmiechem podeszła do Puchonów, zachęcając ich
do rozgoszczenia się. Zabini machnięciem różdżki uruchomił stojące w kącie
pokoju radio.
Nadeszła kolejna fala gości – ci przybyli
idealnie punktualnie, ponieważ Puchoni byli nieco za wcześnie. Była to
zadziwiająco spora grupa Krukonów z Florianem na czele. Chłopak ubrany był w
zwykłą białą koszulkę i czarne spodnie, co natychmiast sprowokowało Draco do podejścia
do niego.
– To nie jest strój wizytowy – warknął,
wskazując na koszulkę.
– No nie jest – Wzruszył ramionami Florian. –
To przebranie.
– Tak? A niby za kogo się przebrałeś?
– Za siebie – odparł chłopak i wyminął Malfoya,
podchodząc do stołu. Szarmancko ucałował Lucy i Pansy w dłonie, następnie bez
szczególnego skrępowania nalał sobie Ognistej Whisky i oparł się o jeden z
foteli, obserwując wejście do pokoju i ignorując wściekłe spojrzenia Malfoya.
Za drzwiami rozległ się poirytowany głos:
– No cholerę mi ta pieprzona opaska? Mówię
ci, Hermiono, to jest jakiś podstęp, nie idźmy tu...
– Możesz się wreszcie uciszyć i zachowywać
jak wychowany człowiek, Ronaldzie? Wchodź i przestań narzekać!
Wreszcie do pokoju wszedł wściekły i wyraźnie
zdezorientowany Ron oraz zirytowana Hermiona. Zerwawszy opaskę najpierw sobie,
później chłopakowi, uśmiechnęła się niepewnie do pozostałych zebranych.
– Tylko wy jesteście z Gryffindoru? – spytał
Harry, podchodząc do nich.
Hermiona po raz pierwszy od dawna miała
okazję naprawdę mu się przyjrzeć. Jak bardzo ten pewny siebie, nienagannie
ubrany chłopak różnił się od tego, kogo spotkała w pociągu podczas pierwszej
jazdy do Hogwartu!
– Tak, tylko my. Ginny chciała przyjść, ale…
– Tu dziewczyna spojrzała na Rona, który przyglądał się Harry'emu z nieukrywaną
nienawiścią. – To chyba nie był najlepszy pomysł.
Potter, nic sobie nie robiąc z min Rona,
uśmiechnął się szeroko i wskazał gościom fotele.
– Cóż, zapraszamy zatem. Ktoś chyba powinien
powiedzieć kilka słów... ja, czy ty, Draco?
Blondyn spojrzał na niego takim wzrokiem, że
Harry wolał nie próbować go przekonać.
– W porządku. W takim razie… – Odchrząknął. –
Witam wszystkich i dziękuję za tak liczne przybycie. Wiem, że możecie być zaskoczeni
tym pomysłem, mam jednak nadzieję, że nie pożałujecie. Dobrej zabawy!
***
Ron uśmiechał się z satysfakcją, patrząc na
siedzącego przed nim Dracona. Draco próbował odwzajemniać uśmiech, choć jego
mimika żyła już własnym życiem, w wyniku czego wyszedł mu raczej krzywy grymas.
Pomiędzy chłopcami stała niemal opróżniona butelka Ognistej Whisky a siedzący
obok Harry zanosił się ze śmiechu.
– Nie wierzę, nie wierzę, że Weasley cię
przepił, Draco!
Draco wyprostował się w miarę możliwości i z
całą bełkotliwą godnością, jaką był w tej chwili zebrać, odparł:
– Nie przepił mnie. Piłem na pusty żołądek, a
Weasley… cóż… to Weasley.
– Słaba wymówka, Draco – zachichotała Pansy.
– Przegrałeś.
– Tak? – Żachnął się Draco. – Zobaczymy.
Potter, bierz tę blond szlamę. Wasza kolej.
Harry spojrzał pytająco na Floriana, który
przyglądał się grze z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Chcesz? – spytał go Potter.
– Sam nie wiem. – Uśmiechnął się chłopak. –
Mam strasznie słabą głowę.
– To nawet lepiej! – krzyknęła Lucy, upijając
łyk kremowego piwa. – Przynajmniej będzie zabawnie.
Florian roześmiał się. Odgarnąwszy włosy do
tyłu, usiadł naprzeciwko Harry'ego. Pansy nalała chłopcom dwie solidne porcje
Ognistej do szklanek i uśmiechnęła się drapieżnie.
– Na raz, kochani. Bez oszukiwania.
– Zaczekajcie – przerwała Hermiona, kładąc
dłonie na oparciu krzesła, na którym siedział Draco. – Jest jakaś nagroda w tej
grze?
– Spędzenie nocy z Wybrańcem. Albo z Pansy –
parsknął śmiechem Draco.
– Świetnie, poczułem się zdyskryminowany –
powiedział ze smutkiem Blaise, metodycznie upijający się na rogu stołu. – Może
ja też chcę spędzić z kimś noc?
Ron przyglądał się ich rozmowom z kompletną
dezorientacją na twarzy. Zawsze myślał, że Ślizgoni rozmawiają jedynie o
Voldemorcie i czarnej magii, a tu okazuje się, że są tacy... normalni. I
wszyscy tak dobrze się bawili.
Pansy objęła Zabiniego od tyłu i cmoknęła go
w policzek.
– Nie martw się, skarbie, kogoś ci
znajdziemy. Może Weasley?
Zabini wyglądał, jakby za moment miał
zwymiotować.
Ron doszedł do wniosku, że Ślizgoni są
popieprzeni.
***
– MOJAAAA PIĘKNA LISA, BYŁA MYM ANIOŁEM, A JA
JĄ UWIODŁEM I SWĄĄĄ RÓŻDŻKĄ DŹGNĄŁEM! – Ochrypły śpiew Harry'ego, Pansy i
Zabiniego obejmujących się ramionami przeszywał cały Pokój Wspólny, sprawiając,
że inni goście patrzyli na nich z przerażeniem.
Harry przegrał z Florianem z kretesem, choć
blondyn również był w niezbyt dysponowanym stanie. Aktualnie wdał się z
Hermioną i Draco w dyskusję na temat owutemów. A że Harry nie był w nastroju na
takie rozmowy, porwał tamtą dwójkę i zmusił go do śpiewania.
– SZAAAAAAATĘ PODWINĘŁA, WSZYSTKO POKAZAŁA,
AA JAK JUŻ JĄ DŹGNĄŁEM, OJCU WYGADAŁA! – zawył Zabini, po czym pocałował w
policzek najpierw Pansy, potem Harry'ego. – Kocham was, ludzie...
Harry z rozbawieniem spojrzał na Zabiniego,
który uwiesił się na jego szyi.
– Pansy, odprowadzisz go? Dla niego chyba
zabawa się już kończy.
– Nie ma sprawy. – Dziewczyna puściła
Harry'emu oczko. – Blaise, chodź, skarbie, bo zaraz mi się przewrócisz...
Harry zaśmiał się i dosiadł do wciąż
dyskutującej trójki. Kompletnie pijany Draco najwyraźniej próbował przekonać
niewiele trzeźwiejszą Hermionę do tańca.
– No chodź, Granger… – wymamrotał,
szturchając ją w ramię. – Nic ci się przecież nie stanie...
– Na Merlina, Malfoy, straciłeś całą swoją
ogładę – odparła z niesmakiem Hermiona i zaśmiała się. – No ale niech ci
będzie, chodź – wstała.
Harry zerknął kontrolnie na Rona, który, o
dziwo, całkiem składnie i kulturalnie rozmawiał z Lucy. Co ciekawe, dziewczyna
wyglądała na dość zadowoloną, gdyż gestykulowała żywo i co chwilę wybuchała
śmiechem. Nie, niemożliwe. To na pewno wina alkoholu.
– Głośno tutaj.
Harry spojrzał na Floriana. Jego wręcz białe
włosy były w lekkim nieładzie, a oczy błyszczały nieco nieprzytomnie od
alkoholu. Chłopak uśmiechał się lekko, przyglądając się Harry'emu z tak samo
ogromną intensywnością jak przy pierwszym ich spotkaniu. Potter poczuł
przebiegający po plecach dreszcz i bez słowa podsunął Snowowi szklankę z
whisky. Ten uśmiechnął się szerzej i jednym haustem wychylił alkohol, nie
odwracając wzroku. Następnie sam napełnił tę samą szklankę i podał ją
Harry'emu.
– Nie powinienem już pić – powiedział Harry z
uśmiechem po czym zachwiał się lekko. – Sam widzisz.
– Pij. I wyjdźmy stąd na chwilę, bo zaraz się
ugotuję.
Harry westchnął i również jednym łykiem wypił
whisky po czym wstał i wyciągnął rękę do Floriana, podciągając go z podłogi.
– Czekaj, nie możesz tak po prostu wyjść –
zaśmiał się Harry i przewiązał Florianowi oczy opaską. – Teraz.
Harry odetchnął z ulgą, kiedy wyszli na
chłodny korytarz. Był w gorszym stanie, niż mu się wydawało. Korytarz tańczył
mu przed oczami.
– Hej, hej – mruknął Florian, kładąc mu dłoń
na ramieniu. – Chodź stąd, bo jak ktoś nas złapie, to będziemy mieć szlaban do
końca życia.
– Pieprzyć szlaban – odparł Harry. – Podoba
mi się tutaj.
Florian pokręcił jedynie ze śmiechem głową i
oparł się o ścianę, przyglądając się Harry'emu. Włosy chłopaka wyślizgnęły się
z luźnego kucyka i opadały miękko na jego ramiona.
– Hej, Snow – powiedział Harry, usiłując
podchwycić wzrok chłopaka. – Nie jesteś zły o tę całą sytuację z Ginny?
– Zły? – Uśmiechnął się Florian i podszedł
krok bliżej do Harry'ego. – Nie, nie jestem zły. Jestem wdzięczny. Bardziej,
niż sobie wyobrażasz.
Harry uśmiechnął się lekko w odpowiedzi i
przymknął oczy, tak pijany, że przestał odbierać większość bodźców
zewnętrznych. Florian za to, który był trzeźwiejszy, usłyszał kroki na
korytarzu. Już miał pociągnąć Pottera w stronę Pokoju Wspólnego, gdy zza rogu
wyszła... Ginny Weasley. Zauważywszy ich, stanęła jak wryta i wytrzeszczyła
oczy.
Florian z uśmiechem spojrzał na Ginny i
położył palec na ustach, choć dziewczyna w szoku i tak nie była w stanie
wykrztusić z siebie słowa. Następnie podszedł do Harry'ego, delikatnie pchnął
go na ścianę i lekko musnął wargami jego wargi. Czarnowłosy uchylił na moment ze
zdziwieniem oczy, po chwili jednak wsunął dłonie we włosy niższego chłopaka i
gwałtownie wpił się w jego usta, ani przez moment nie zauważając Ginny.
Snow zaś, nie przerywając kontaktu wzrokowego
z rudowłosą, jedną dłoń oparł na klatce piersiowej Harry'ego, wyczuwając bicie
jego serca. Drugą dłonią pomachał Ginny, która, kompletnie przerażona i
zdezorientowana, powoli zaczęła się wycofywać, aż nie zniknęła za rogiem.
__________
Rozdział dedykuję Adze, czyli najlepszej becie na
świecie, która cierpliwie poprawia moje żałosne dialogi i wstawia zapomniane
spacje.