8/10/2015

VI


– Some things, once you've loved them, become yours forever. And if you try to let them go... they only circle back and return to you. They become part of who you are...
 – ...or they destroy you.
"Kill your darlings"

Draco spokojnie patrzył swojej matce prosto w oczy, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wiedział, że jakakolwiek oznaka wahania lub strachu może go zabić. Zdawał sobie sprawę, że jego matka jest absolutnie oddana Czarnemu Panu i, jeśli zaszłaby taka potrzeba, nie wahałaby się zabić syna. 
Chłopak przymknął oczy. A więc to ten moment... dokładnie tak, jak mówił Harry. Moment wyboru. W jednym jednak się mylił – dwie strony nie były czarno-białe, Draco musiał nauczyć się balansować pomiędzy szarościami. Wiedział jednak, że najprawdopodobniej mu się nie powiedzie i zginie prędzej, niż się spodziewał. Voldemort nie dawał drugiej szansy i momentalnie potrafił wykryć zdradę.
– Jesteś gotowy, synu? – Zimny głos Narcyzy wyrwał go z zamyślenia. – Już czas.
Draco skinął głową a następnie został poprowadzony przez matkę do ogromnego pomieszczenia. Było ono całkowicie pogrążone w mroku, nawet okna przesłonięte były czarnymi zasłonami. Jedynym źródłem światła w komnacie były nieliczne zawieszone w powietrzu świecie. Pomieszczenie było niemal puste, nie licząc masywnego czarnego tronu, na którym siedział Lord Voldemort we własnej osobie. Narcyza i Draco padli przed nim na kolana i trwali w tej pozie, dopóki Voldemort niedbałym ruchem ręki nakazał im się podnieść. Podszedł powoli do Draco i przyjrzał mu się.
– Mój przyszły najmłodszy sługo... ojciec musi być niesłychanie dumny. Pytanie tylko, czy jesteś gotów, by mi służyć? – W głosie czarodzieja nie było krzty jakiegokolwiek ciepłego tonu lub uprzejmości, brzmiał on jak zwykły syk.
– Jestem, panie – odparł Draco, dziękując Merlinowi, że jego głos nie zadrżał. – Potrafię udowodnić moje oddanie.
Voldemort zaśmiał się krótko. Był to śmiech równie lodowaty jak jego głos, pozbawiony wesołości.
– Potrafisz? Cóż, sprawdźmy… – Uniósł różdżkę, po chwili jednak opuścił ją, marszcząc brwi. – Ty to zrób, Narcyzo. Sprawdźmy, co chłopak potrafi znieść.
Kobiecie nie trzeba było powtarzać dwa razy. Zdecydowanie uniosła różdżkę i, bez choćby najmniejszego drgnięcia, wycelowała ją w syna.
– Crucio. 
Draco, choć obiecywał sobie wcześniej, że do tego nie dopuści, wrzasnął rozdzierająco. Ból był niewyobrażalny, miał wrażenie, że rozrywa go na kawałki. Mimo to, nawet podczas miotania się z krzykiem po ziemi, ciągle starał się utrzymywać kontakt wzrokowy z Voldemortem. Miał dziwne wrażenie, że widok oczu tego potwora przysparza mu dodatkowego bólu.
– Dość. Wstań, Draco.
Chłopak posłusznie wykonał polecenie, choć kręciło mu się w głowie i miał problemy z zaczerpnięciem oddechu. Wyprostował się z wysiłkiem.
– Myślę, mój chłopcze, że jesteś gotowy. Gotowy i odważny. Do samego końca nie spuściłeś ze mnie wzroku... wyciągnij rękę.
Draco wziął nareszcie głęboki wdech i wystawił rękę, do której Voldemort przyłożył różdżkę. Uśmiechnął się chłodno i spojrzał na chłopaka.
– Czy ty, Draconie Malfoyu, przyrzekasz służyć mi wiernie i nigdy mnie nie zdradzić?
Młody Malfoy przymknął na sekundę powieki. Czy on wiedział? Nie, to niemożliwe, nie mógł wiedzieć.
– Przyrzekam – odparł cicho, ze wzrokiem wbitym teraz w ziemię. Miał nadzieję, że Voldemort weźmie to za oznakę szacunku, a nie strachu, który go wypełniał.
– Czy przyrzekasz, w razie konieczności, zginąć z moim imieniem na ustach?
Draco zacisnął mocno powieki, usiłując powstrzymać tym dreszcz przechodzący przez całe ciało.
– Przyrzekam.
Voldemort mocniej przycisnął różdżkę do jego skóry. Draco zagryzł wargi, gdy poczuł palący ból, który trwał przez dłuższą chwilę. Gdy Czarny Pan odjął różdżkę, Draco z niedowierzaniem przyjrzał się wężowi wychodzącemu z czaszki. Mroczny Znak przerażał go i fascynował jednocześnie, wyraźnie odznaczając się na jego bladej skórze.
– Czeka cię pierwsze zadanie – powiedział spokojnie Voldemort. – Jak dobrze wiem, szpiegujesz Harry'ego Pottera, prawda? Mądre posunięcie. Od dziś będziesz składał mi regularne raporty na jego temat. Gdzie przebywa, z kim rozmawia, sprawy zarówno ogólne, jak i osobiste. Czy to jasne?
Chłopak zamarł. Serce biło mu jak oszalałe, a w głowie rozbrzmiewały tak niedawno wypowiedziane słowa Harry'ego.
"Niedługo będziemy musieli opowiedzieć się po jednej stronie, Draco."
Jeszcze przez moment mógł zadecydować. Mógł dołączyć do Voldemorta, poddać mu się całkowicie, mając pewność że przeżyje. Jeśli go zdradzi… będzie miał pewność, że umrze. Prędzej czy później.
"Masz wybór. Nie musisz walczyć za mnie."
W jego umyśle z niesamowitą prędkością pędziły wspomnienia. Moment, w którym Harry pierwszy raz uścisnął jego dłoń, choć równie dobrze mógł się nie zgodzić. Wtedy prawdopodobnie zostaliby wrogami a Draco z ogromną radością zostałby śmierciożercą. Lecz wiedział, jak wiele Voldemort odebrał Harry'emu. Widział jego samego za każdym razem, gdy udawało mu się ujść z życiem. I, prawdopodobnie, on jeden z całej rodziny rozumiał, że Voldemort tak naprawdę jest zły.
"Masz wybór, Draco."
Niezależnie od tego, co wybierze, zdradzi. Niezależnie od tego, co wybierze, straci więcej, niż można sobie wyobrazić. Rodzina albo przyjaciele. Śmierć albo życie. Zaufanie albo nienawiść. Potępienie śmierciożerców lub potępienie najbliższych mu osób.
Draco, jak prawdopodobnie każdy człowiek, bał się śmieci. Nie bał się jej jednak na tyle, by ją odrzucić. Zawsze może mieć nadzieję, że Harry pokona Voldemorta, zanim ten dowie się o jego zdradzie.
– Tak, panie – odparł. – Będę meldować o wszystkim regularnie.
– Doskonale. Twoja matka deportuje się z tobą do Hogsmeade, żebyś mógł niezauważenie wrócić do szkoły. Chcę cię widzieć za dwa tygodnie.
Draco ukłonił się sztywno i razem z matką wyszedł z komnaty. Szli szybko, bez słowa. Tak było od zawsze, matka nigdy nie nawiązywała z nim głębszych kontaktów. Chłodna i zdystansowana, opiekę nad nim już od dzieciństwa powierzyła guwernantkom. Ojca chłopiec widywał rzadko – zazwyczaj tylko w weekendy. Te weekendy wspominał najlepiej, choć były one jedynie grą pozorów, konwenansami i wymuszoną uprzejmością. Draco spędzał kolejne lata dzieciństwa wręcz w odizolowaniu, ponieważ w okolicy ich posiadłości nie było innych rodzin, a Lucjusz i Narcyza nie zabierali go nigdy na przyjęcia, na których często bywali.  Choć na początku Draconowi to przeszkadzało, po pewnym czasie przyzwyczaił się do samotności. Prawdziwą, normalną i szczerą znajomość z innym człowiekiem udało nawiązać mu się dopiero w pociągu do Hogwartu – z osobą, którą musiał teraz ochronić przed zemstą najokrutniejszego czarodzieja chodzącego po tym świecie. Z Harrym Potterem.
***
– Panie Snow, nie powinien pan udać się już do swojego dormitorium? Niedługo cisza nocna. – Profesor McGonnagall spojrzała badawczo na siedzącego na schodach chłopaka.
Florian, wyrwany z zamyślenia, podniósł głowę. Zdał sobie sprawę, że siedzi na schodach w holu a w dłoniach trzyma szkicownik i ołówek. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak i dlaczego się tam znalazł. Uśmiechnął się z zakłopotaniem do nauczycielki.
– Przepraszam, pani profesor, zaraz idę. Potrzebowałem chwili spokoju.
Brwi McGonnagall uniosły się jeszcze wyżej.
– W holu? – Nie czekając na odpowiedź, ruszyła po schodach w górę.
Chłopak z zaciekawieniem spojrzał na szkicownik. Nic ciekawego, jedynie rysunek ogromnych wrót Hogwartu. Ręce zadrżały mu lekko – nie pamiętał, by cokolwiek rysował. Co więcej, nie pamiętał, by w ogóle wychodził że swojego dormitorium. Ostatnio dość często się to zdarzało – z pamięci wypadały mu minuty a nawet godziny. Choć starał się to ukrywać jak mógł, jego współlokatorzy zaczęli zauważać, że dzieje się z nim coś złego. Podobno raz przesiedział dwie godziny wpatrzony w kominek w Pokoju Wspólnym. Jemu samemu wydawało się, że spojrzał w ogień na minutę.
Wrota otworzyły się nagle. Florian z zaskoczeniem przyjrzał się Draco Malfoyowi, który na jego widok zatrzymał się w pół roku i zaklął cicho.
– Jeszcze ciebie tu brakowało...
Snow podniósł się i powoli, próbując opanować ogarniającą go wściekłość, podszedł do Malfoya. Jego gniew opadł jednak nieco na widok wyrazu twarzy chłopaka. Florian nie widział nigdy u nikogo tak ogromnej desperacji i bezsilności. To sprawiło, że zamiast obrzucić Ślizgona jakimś wyzwiskiem, spytał jedynie:
– Co się stało?
Draco wziął głęboki wdech i spojrzał na Krukona. Co on, do cholery, sobie wyobrażał? Liczył, że zacznie mu się nagle zwierzać? Wiesz, Florian, wszystko w porządku. Właśnie byłem u Voldemorta. Kazał mi szpiegować Harry'ego, chyba go kojarzysz. A co u ciebie?
Nie ma mowy.
– Nic ci do tego, szlamo – warknął. – Lepiej powiedz, co dzieje się TOBIE. W co ty grasz, ciągle kręcąc się wokół Pottera? Chcesz mieć więcej złych wspomnień z tej szkoły?
Florian wyprostował się, zaciskając usta. Zadarł głowę, by spojrzeć Malfoyowi prosto w twarz i wycedził:
– Obchodzi cię to, Draco? Powiedz szczerze, naprawdę cię to obchodzi? Musisz być naprawdę dobrym przyjacielem, prawda? Oddanym.
Choć Florian nie opierał swych słów na niczym konkretnym, po chwili wiedział już, że trafił w dobry punkt. Usta Malfoya wykrzywiły się lekko, ukazując na krótką chwilę cały jego strach i bezradność. Draco przez moment patrzył mu prosto w oczy, następnie odwrócił się gwałtownie i ruszył w stronę lochów. Florian spoglądał za nim z satysfakcją. Kolejny raz mu się udało.

***
Florian westchnął, patrząc na piętrzący się przed nim stos pergaminów i książek. Nauka do SUMów zmuszała go do spędzania nieprzyzwoicie długiego czasu w bibliotece. Jednocześnie ostatnio było to jedno z niewielu miejsc, gdzie mógł spokojnie odetchnąć i odpocząć od uczniów, wypytujących go o całą sprawę z Ginny. Plan chłopaka udał się idealnie – plotki o tym, że uwiodła Floriana tylko po to, by się z nim przespać, rozniosły się błyskawicznie. Panna Weasley została wystarczająco upokorzona, a Florian skończył jako bezbronna, wykorzystana ofiara. Potter na każdym kroku okazywał swoją wściekłość, ubliżając dziewczynie jak tylko mógł, a z nim cały dom Slytherinu. Nie mogło pójść lepiej.  Co prawda wyłapywał co jakiś czas wściekłe spojrzenia brata Ginny, Rona, ale któż by się nimi przejmował?
Chłopak przeciągnął się na krześle i przymknął oczy. Wciąż istniało kilka przeszkód, których należało się pozbyć. Pierwszą był przede wszystkim ten zadufany w sobie dupek Malfoy. Florian zauważył, że ostatnio odizolował się on od Pottera. Z jednej strony może to i lepiej, z drugiej...chłopcy od kilku lat byli jak bliźniacy. Musiało wydarzyć się coś ważnego.
Drugą przeszkodą była Ślizgonka, przyjaciółka Harry'ego. Lucy. Śliczna, dobrze urodzona i, jak można było od razu zauważyć, beznadziejnie zakochana w Wybrańcu. Florian wiedział o niej jedynie tyle, że jej rodzice kilka lat temu zostali zamordowani, a jej brat leży w śpiączce w szpitalu.  To na pewno był jej słaby punkt. Właściwie, mógłby...
– Daj mi spokój, Weasley. – Usłyszał podniesiony, zdenerwowany głos. – Nie obchodzą mnie twoje żałosne przeprosiny. Przestań za mną łazić.
Florian chwycił pierwszą lepszą książkę i uniósł znad niej oczy. Ujrzał nikogo innego jak wściekłego Pottera i Ginny z oczami pełnymi łez. Uśmiechnął się do siebie szeroko.
– Harry...
Czarnowłosy chwycił dziewczynę za kołnierz i przyciągnął do siebie, nie zważając na to, że zwraca na siebie coraz większą uwagę osób w bibliotece.
– Nie jestem dla ciebie żaden Harry – wysyczał przez zęby. – Co ty sobie wyobrażałaś? Że wciśniesz mi eliksir, ja go wypiję, zakocham cię w tobie i będziemy razem żyć wiecznie? Nie wiesz, kim jesteś? – Z obrzydzeniem puścił kołnierz dziewczyny. – Zejdź mi z oczu. Nie mogę na ciebie patrzeć.
Ginny patrzyła na niego bez słowa. Po chwili, jakby nie do końca świadoma tego, co robi, zamachnęła się i uderzyła Harry'ego w twarz. Zapadła cisza.
Florian oglądał tę scenę z rosnącą fascynacją, a w jego głowie pojawił się pomysł. Zdawał sobie sprawę, jak wiele tym ryzykuje, jednak nie obchodziło go to. Brakowało mu ognia. Prawdziwego, realnego ognia, gorętszego, niż uczucia pomiędzy Harrym i Ginny. Snow uważał się za artystę. A przecież sztuka nie ma ograniczeń. Trącił więc nieznacznie dłonią stojącą na stoliku świecę, która spadła z cichym stukiem i, jakimś cudem nie gasnąc, potoczyła się pod stos ułożonych na ziemi pergaminów. Te, zająwszy się szybko ogniem, wywołały w bibliotece panikę. Pani Pince przybiegła z krzykiem, usiłując ugasić płomienie, te jednak z niesamowitą prędkością rozprzestrzeniały się inne regały. Florian, również udając wystraszonego, podbiegł do Harry'ego i Ginny. Dziewczynę zignorował całkowicie, Pottera zaś chwycił za rękaw i pociągnął w stronę wyjścia. Miał cichą nadzieję, że Weasley spłonie. To byłoby zdecydowanie piękne uwieńczenie całej sytuacji. Spłonąć w ogniu własnej miłości...
Wyciągnąwszy Pottera z biblioteki, odszedł razem z nim spory kawałek, następnie przyjrzał mu się ze strachem.
– Nic ci nie jest? – spytał.
Chłopak wyglądał jednak dobrze, jedynie lekko pokasływał. Przetarł oczy i uśmiechnął się niepewnie do Floriana.
– Dzięki, stary. Zwłaszcza po tym... sam wiesz. Nie musiałeś tego robić.
Florian odgarnął włosy, z bólem twierdząc, że prawdopodobnie są całe pokryte sadzą i muszą wyglądać okropnie.  Uświadomił sobie jednocześnie, że hałas w bibliotece powoli cichnie, najwyraźniej bibliotekarce udało się opanować pożar.
– Nie wolno chować uraz, prawda? Najwyraźniej mała Ginny uznała cię za lepszego ode mnie. Nic na to nie poradzę. – Uśmiechnął się smutno.
– To nie zmienia faktu, że jestem ci winien Kremowe, a nawet coś mocniejszego. – Odwzajemnił uśmiech Harry.
– To podpada pod rozpijanie nieletnich. Ale się zgadzam.
Zza rogu wyszedł wzburzony Flitwick. Florian pobladł lekko. Wiedział, co teraz nastąpi. Nie wiedział tylko, jak wielką będzie mieć to wagę.
– Panie Snow, proszę za mną. W tej chwili.
Chłopak skinął głową Harry'emu, po czym ruszył za nauczycielem. Choć starał się tego nie okazywać, w jego głowie szumiało przerażenie. Dlaczego, do cholery, zawsze musiał być tak lekkomyślny? Ostatnio niemal wyrzucili go ze szkoły, tym razem zrobią to na pewno. I nie uratuje go ojciec. Ani nikogo nie obejdą jego tłumaczenia, tak jak wtedy. Wtedy też nikt go nie zrozumiał. On nie próbował zabić tego Krukona, chciał jedynie dać mu nauczkę. Po prostu stracił panowanie nad zaklęciem. I jeden głupi incydent do końca szkoły przypiął mu łatkę świra. Fakt, bywał porywczy, bywał ekscentryczny...ale nie był nienormalny. Po prostu lubił ludzkie uczucia i emocje. Lubił je wywoływać, gasić, bawić się nimi. Nawet jeśli czasem bywał przy tym okrutny. To wszystko dla sztuki.
– Lodowe Myszy – powiedział głośno i wyraźnie profesor.
Przejście otworzyło się, ukazując kręte schody. Florian powoli zaczął się po nich wspinać, z każdym krokiem coraz wyraźniej czując bicie swojego serca oraz szum w uszach. Gdy jego oczom ukazał się gabinet dyrektora i sam dyrektor we własnej osobie, nie potrafił wykrztusić z siebie słowa. Wbił jedynie wzrok w ziemię, nie usiłując nawet powstrzymać dygotu dłoni.
– Panie Snow, nic panu nie jest? – Spokojny i, o dziwo, pozbawiony wściekłości głos Dumbledora wypełnił pomieszczenie. – Proszę na mnie spojrzeć.
Florian uniósł niepewnie głowę. Dyrektor stał tuż przed nim, uśmiechając się lekko.
– Zdaje pan sobie sprawę, jak bardzo lekkomyślnie pan postąpił? – spytał spokojnie dyrektor. – I jak wiele pan tym ryzykował?
Chłopak przełknął cicho ślinę, nie odpowiadając. Więc jednak postawa Dumbledora była tylko grą pozorów.
– Trzech uczniów z lekkimi poparzeniami trafiło do Skrzydła Szpitalnego. Spłonęły dziesiątki cennych ksiąg, których rekonstrukcja potrwa kilka tygodni. Pierwszy raz w historii Hogwartu ktoś odważył się zrobić coś takiego. Ma pan coś na swoje usprawiedliwienie?
Florian wziął głęboki wdech i spojrzał dyrektorowi w oczy. Miał tylko jedną linię obrony i postanowił się jej trzymać.
– Próbowałem przerwać kłótnię Pottera i Weasley. Ona go uderzyła, nie wiadomo, jak Harry by zareagował...
Dumbledore przymknął na chwilę oczy. Wbrew pozorom zdawał sobie sprawę z tego, jaki bywa Harry Potter. Snow przez podpalenie biblioteki naprawdę mógł zapobiec większej tragedii. Wściekły Potter bywał nieobliczalny.
– Ravenclaw traci dwadzieścia punktów. Proszę tak na mnie nie patrzeć – mam podstawy, by nie ukarać pana mocniej. Niech jednak zdaje pan sobie sprawę, że to ostatni tego typu wybryk. Jakikolwiek następny poskutkuje natychmiastowym wydaleniem ze szkoły. Rozumiemy się?
Florian zdołał jedynie skinąć głową, zszokowany. Był pewien, że go wyrzucą, że dostanie szlaban, że Ravenclaw straci co najmniej sto punktów...
– Do widzenia, panie Snow. – Chłopak zauważył, że na twarz dyrektora powrócił jego zwyczajowy uśmiech.
Florian odpowiedział cicho i na wciąż drżących nogach wyszedł z gabinetu.
***
Atmosfera w Wielkiej Sali była wyjątkowo harmonijna i spokojna. Uczniowie, w większości jeszcze zaspani, dyskutowali na temat nadchodzącej Nocy Duchów. Choć coroczny schemat był taki sam – znalezienie jak najbardziej fantazyjnego przebrania i wytrwanie w nim cały dzień bez utraty punktów a następnie uroczysta uczta – wciąż wszystkich to cieszyło. Niektórzy od czasu Turnieju Trójmagicznego mieli nawet cichą nadzieję na jakiś bal, lecz do tej pory dyrektor nie zorganizował niczego takiego.
– Za dwa dni Halloween – mruknął Harry znad swojego tosta. – Jakieś szczególne plany?
Zabini wyszczerzył się i puścił do Harry'ego oczko.
– Nie odpowiada ci coroczna tradycja? Czyżby ostatnia Noc Duchów się nie podobała?
Harry skrzywił się. Wspomnienie wypitej niemal całej Ognistej Whisky i tańczenie w sposób niekoniecznie przyzwoity z każdym, kto wpadł mu w ręce, wciąż bolało. Blaise za to najwyraźniej chętnie by to powtórzył. Pieprzony perwers, wdał się w mamusię. Doprawdy, rozwiązłość seksualna Slytherinu ciągle przerażała Harry'ego. Czasami miał wrażenie, że tylko on, Lucy i, z powodów wiadomych, Milicenta, trzymają tam jakikolwiek poziom.
Potter uznał, że najlepszym wyjściem będzie zignorowanie pytania. Z niepokojem przyjrzał się Draco – chłopak był bledszy niż zwykle, pod jego oczami widniały głębokie cienie a leżące przed nim tosty już dawno wystygły. Trwało to już od kilku dni i zaczynało poważnie przerażać Harry'ego, zwłaszcza, że przyjaciel nic mu nie mówił. Choć zazwyczaj rozmawiali o prawie wszystkim, teraz nie był w stanie wydusić z niego ani słowa na temat tego, co się stało.
– Hej, Draco. – Lucy klepnęła lekko chłopaka w ramię. – Nie jesz?
Malfoy, czując dotyk na ramieniu, odsunął się gwałtownie i spojrzał obojętnie na dziewczynę.
– Nie jestem głodny – warknął i zdecydowanie odsunął od siebie talerz, w zamian nalewając sobie soku z dyni.
– To interesujące, nie być głodnym od prawie tygodnia... – rzucił Harry w powietrze, mając nadzieję, że w jakiś sposób sprowokuje Ślizgona.
– Masz jakiś problem, Potter? – powiedział zimno Draco, nawet nie patrząc w stronę Harry'ego. – Odpieprz się ode mnie.
Lucy przyglądała się całej wymianie zdań z rosnącym niepokojem. Draco nigdy nie odnosił się w ten sposób do Harry'ego, chyba, że był naprawdę wściekły. Dystans pomiędzy przyjaciółmi stawał się niemal bolesny. Dziewczyna widziała na twarzy Harry'ego zaskoczenie, która następnie przeszła we wściekłość. Tę cholerną, przepełnioną dumą, wściekłość. I wiedziała, że jeśli czegoś nie zrobi, to stanie się coś strasznego.
Ciężką atmosferę przerwał szum i pohukiwanie wlatujących do Wielkiej Sali sów. Lucy, jak zawsze, z niecierpliwością rozerwała kopertę cotygodniowego raportu ze Świętego Munga. Zaczytana, nie zwróciła początkowo uwagi, na rosnące w Sali zamieszanie. Dopiero szturchnięcie Pansy oderwało ją od listu.
– Patrz, chyba szykuje się coś ciekawego. – Wskazała ruchem głowy w stronę stołu Gryffindoru, gdzie Ginny Weasley, wyglądająca na kompletnie przerażoną, wpatrywała się w leżącą na stole czerwoną kopertę.
Koperta wystrzeliła w powietrze, otworzyła "usta", a następnie całą Wielką Salę przeszył wypełniony wściekłością głos jej matki:
– GINEVRO WEASLEY! JAK MOGŁAŚ NARAZIĆ NASZĄ RODZINĘ NA TAK OGROMNĄ HAŃBĘ?! MINISTERSTWO HUCZY OD PLOTEK, OJCIEC WSTYDZI SIĘ POKAZAĆ W PRACY! JAK MOGŁAŚ W OGÓLE WPAŚĆ NA POMYSŁ DOLEWANIA KOMUŚ AMORTENCJI?! I TO JESZCZE HARRY'EMU POTTEROWI! ŚLIZGONOWI! NIE MÓWIĄC JUŻ O UWIEDZENIU TEGO DRUGIEGO CHŁOPCA! OSTRZEGAM CIĘ, MOJA DROGA – JEŚLI POJAWIĄ SIĘ JAKIEKOLWIEK KONSEKWENCJE TEGO CZYNU, BĘDZIESZ RADZIĆ SOBIE Z NIMI SAMA! – Kobieta umilkła na moment, najwyraźniej by zaczerpnąć oddech. – NIE WAŻ SIĘ POKAZYWAĆ W DOMU NA ŚWIĘTA! I KONIEC Z KIESZONKOWYM! – Koperta opadła a po chwili spłonęła.
W Sali zapadła cisza tak gęsta, że można było kroić ją nożem. Ginny zerwała się z krzesła i wybiegła. Większość oczu zwróciła się w stronę Floriana. Ten podniósł wzrok znad książki, spokojnie przełknął kawałek przeżuwanego tosta, obojętnie wzruszył ramionami i wrócił do czytania.
Ślizgoni popatrzyli po sobie. Choć Lucy próbowała tego po sobie nie pokazać, w głębi duszy szalała z radości. Ma za swoje, gryfońska zdzira.
Harry natomiast uśmiechnął się szeroko, nawet tego nie ukrywając, następnie spojrzał z niejakim podziwem na Snowa. Jeśli to nie był przypadek… to ten chłopak naprawdę umiał się mścić. Może jednak lepsze poznanie go nie byłoby takim złym pomysłem.
Pansy otwarcie chichotała, wachlując się Prorokiem Codziennym. Gdy w końcu się odezwała, jej słowa przepełnione były czystym jadem i złośliwością:
– A od kiedy Weasleyów stać na kieszonkowe?
***
Lucy zmierzyła trzymaną w dłoniach sukienkę krytycznym wzrokiem.
– Pansy… ona jest zbyt krótka, nawet dla mnie.
Druga dziewczyna uniosła jedynie ze zdziwieniem brwi i uśmiechnęła się.
– Nie istnieje takie pojęcie jak "za krótka", moja droga. Przymierz ją chociaż – powiedziała przymilnie.
Blondynka bez przekonania włożyła sukienkę i obróciła się przed dużym lustrem. Cienka, czarna tkanina zafalowała.
– Jest zdecydowanie za krótka – mruknęła z rezygnacją.
Pansy wręcz pisnęła z zachwytu i zerwała się z łóżka.
– Jest śliczna! Musisz ją włożyć, wszyscy padną na jej widok. Harry padnie na jej widok... – zaakcentowała, puszczając oczko do dziewczyny.
– O ile to wszystko w ogóle wypali. Jak na razie nie mamy zgody. Kto w ogóle wpadł na ten pomysł? – wymamrotała Lucy, bezskutecznie usiłując obciągnąć sukienkę nieco niżej.
– Harry – odparła Pansy. – Nie mam pojęcia, co chce przez to osiągnąć. Rozumiem, impreza u nas to tradycja, ale po cholerę postanowił zaprosić też inne domy? Ślizgoni nigdy nie robili czegoś takiego!
Lucy przygryzła wargi, wyraźnie przygnębiona. Harry Potter rzadko robił cokolwiek bezinteresownie, więc za jego planem musiał być jakiś ukryty cel. Dziewczyna z innego domu? Nawet nie chciała o tym myśleć.
– Może po prostu go zapytajmy? Chodź. – Chwyciła Pansy za rękę i pociągnęła pod schodach w stronę Pokoju Wspólnego.
W pokoju zaś panowała atmosfera spokojnego, leniwego popołudnia. Większość Ślizgonów pochylała się nad podręcznikami i pergaminami, kilku żywo dyskutowało przy kominku. Lucy zauważyła Harry'ego i Draco przy stoliku w kącie. Ucieszyła się, widząc, że z twarzy blondyna zniknęło tak często widniejące na niej ostatnio napięcie. Draco uśmiechnął się zwycięsko i położył kartę na stół.
– Joker.
Harry skrzywił się.
– Trzeci raz z rzędu. Jak ty to robisz? Jeszcze z mugolskimi kartami?
– Kto ma szczęście w kartach, ten nie ma w miłości, Potter – powiedział blondyn dramatycznym tonem. – Dlatego wciąż jestem samotny, a wokół ciebie bezustannie się ktoś kręci...
– Nie wiem, czy podanie komuś eliksiru miłosnego zalicza się do faktycznej miłości – burknął Harry z urazą w głowie.
– Wcale nie mówię o… – Podniósł wzrok i uśmiechnął się na widok Lucy i Pansy. – Dziewczęta! Co was wyciągnęło z tej jaskini?
– Lucy jest ciekawa, dlaczego Harry postanowił zaprosić na naszą imprezę Halloweenową inne domy – wypaliła Pansy, patrząc wyzywająco na Pottera.
Harry jednak nie przejął się tym i machnął niedbale ręką.
– To nic szczególnego. Podczas wojny powinniśmy się jednoczyć, prawda? Poza tym, mam kilka długów w różnych domach, a że każdemu obiecuję alkohol w ramach podziękowania… – Uśmiechnął się.
– Jesteś najdziwniejszym Ślizgonem, jakiego znam, Harry – powiedziała Pansy. – Czasem mam wrażenie, że kompletnie tutaj nie pasujesz.
Harry skrzywił się nieznacznie a Draco dyskretnie wbił wzrok w blat stołu.
– To co, Harry? – Pansy kokieteryjnie nachyliła się nad chłopakiem. – Jakieś wymagania co do stroju?
– W twoim przypadku? Ubierz coś, co jest nieco dłuższe niż do połowy uda. I umaluj mocniej oczy, ładnie ci wtedy.
Pansy, jak zwykle przy otrzymaniu komplementu, rozpromieniła się. Lucy próbowała powstrzymać wypełniającą ją powoli zazdrość.
– Wiadomo w ogóle, kto przyjdzie? – spytał Draco, przecierając oczy. – Czy ktoś poza nami w ogóle na razie o tym wie?
– Najpierw trzeba iść do Dumbledora. Spokojnie, przyjdą – odpowiedział pewnie Harry.
Nagle wejście do Pokoju Wspólnego rozchyliło się. Stała w nim jedna z najmniej spodziewanych osób – mianowicie sam Severus Snape. Profesor rzadko fatygował się by samemu odwiedzać uczniów i czynił to jedynie w niezwykłych przypadkach, toteż wszyscy uczniowie wbili w niego zaciekawione spojrzenia.
– Panno Weather – powiedział krótko mężczyzna, patrząc na Lucy. – Proszę za mną.
Lucy poczuła jak ogarnia ją przerażenie. Coś stało się Jackowi? Nie, nie może tak myśleć. Faktem jednak było, że po tylu latach bez żadnych postępów, powoli zaczynała tracić nadzieję. Idź, pomyślała, pozbieraj się i idź. O cokolwiek by nie chodziło. Wstała i na drżących nogach podeszła do profesora, który bez słowa wyszedł na korytarz a następnie wręczył jej list.
– Ze świętego Munga. Powinna go pani otrzymać osobiście.
Lucy skinęła jedynie głową i zesztywniałymi ze zdenerwowania dłońmi odebrała list od Snape'a po czym spojrzała w twarz nauczyciela. On już wiedział – Jackie, mimo śpiączki, był traktowany jako uczeń Hogwartu, więc nauczyciele również otrzymywali regularne raporty o jego stanie zdrowia. Twarz profesora była jednak nieprzenikniona i pełna dystansu, jak zwykle. Powiedział on tylko:
– To wszystko, panno Weather. Chociaż nie, jeszcze jedno – radziłbym przeczytać ten list na osobności. – W kącikach jego ust pojawiło się na moment coś na kształt uśmiechu, po chwili jednak mężczyzna odwrócił się i odszedł.
Usiadłszy na wysokim parapecie, Lucy ostrożnie przełamała pieczęć, następnie wyjęła list i zaczęła czytać.
Szanowna panno Weather
W ostatnich dniach magomedycy odnotowali poprawę zdrowia Pani brata. Co prawda, nie wybudził się on jeszcze, lecz jego rokowania znacznie się poprawiły. Praca serca stała się o wiele wydajniejsza, nieznacznie wzrosło ciśnienie, powracają również odruchy ciała. Choć znaki te nie są gwarancją powrotu do zdrowia, dają one nadzieje na wybudzenie Jacka ze śpiączki. Wprowadzone zostaną nowe, innowacyjne eliksiry, które...
Lucy w pewnym momencie przestała rozumieć czytany tekst oraz zorientowała się, że po policzkach, prosto na list, płyną jej łzy. Jack...jak mogła kiedykolwiek stracić nadzieję na to, że się wybudzi? Jej mały braciszek, który był teraz właściwie jedyną osobą na świecie, za którą oddałaby własne życie? Było jej tak potwornie wstyd za te momenty, w których traciła wiarę, w których niemal męczyła ją opieka nad Jackiem… ale teraz wszystko wróci do normy. Mały się obudzi i, błagajmy o to Merlina, poradzi sobie z jego wychowaniem.
– Lucy?
Dziewczyna podniosła zapłakane jeszcze oczy. Ujrzała Harry'ego z mocno zaniepokojoną miną. Poczuła jak bicie jej serca przyspiesza jeszcze bardziej.
– Wszystko w porządku? – spytał chłopak uśmiechając się niepewnie. – Dlaczego płakałaś?
– W porządku, Harry? – Zaśmiała się nerwowo. – Jest w porządku. Teraz już wszystko będzie w porządku...
Nie mogąc się powstrzymać, mocno przytuliła się do chłopaka.
***
Harry był, łagodnie mówiąc, nieco zaskoczony. Kiedy wysłał sowę do dyrektora z prośbą o spotkanie w sprawie Nocy Duchów liczył na kulturalną odmowę usprawiedliwioną nawałem pracy lub czymś tym w stylu. Dumbledore skreślił jednak kilka miłych słów, w których z radością zapraszał go do siebie. Owszem, miewał trochę częstsze kontakty z dyrektorem niż reszta uczniów Hogwartu, jednak nie spodziewał się aż takiego entuzjazmu. Plusy bycia cholernym Wybrańcem, pomyślał ze złością, kierując się w stronę gabinetu. Ostatnio tak często bywał wściekły, że zaczynało go to powoli przerażać. Ta sytuacja w bibliotece… był pewien, że gdyby nie wybuch pożaru, byłby w stanie rozerwać młodą Weasleyównę na strzępy. A teraz Draco. Co, do cholery, się z nim działo? Zakochał się? Ktoś mu umarł? Nie, o czymś takim by mu powiedział. Chociaż… nie, to niemożliwe. Nie wolno mu tak myśleć, Draco to jego najlepszy przyjaciel. Nie mógł przyłączyć się do Voldemorta, nie po tym, co ostatnio mu zadeklarował. Harry musiał to sprawdzić.
– Lodowe myszy – powiedział wyraźnie do gargulca.
Przejście otworzyło się. Harry po chwili zapukał w drzwi.
– Proszę! – Rozległ się ciepły, choć wyraźnie zmęczony głos.
Harry powoli wszedł do gabinetu i rozejrzał się. Choć ostatnio był tutaj po śmierci Syriusza, nic się nie zmieniło.
– Witaj, Harry – powiedział dyrektor, siadając przy biurku i wskazując mu miejsce po przeciwnej stronie. – Co cię do mnie sprowadza?
Harry usiadł i uśmiechnął się niepewnie do dyrektora.
– Cóż, panie dyrektorze… przyszedłem z prośbą o pozwolenie na zorganizowanie przyjęcia w naszym domu.
– Przyjęcie? W Slytherinie? – powiedział ze zdziwieniem Dumbledore. – Odkąd jestem dyrektorem, ba, odkąd pojawiłem się w Hogwarcie, Ślizgoni nigdy nie zorganizowali niczego takiego.
Harry z zakłopotaniem pokiwał głową.
– Wiem, panie dyrektorze... jednak jest wojna. Ludzie potrzebują rozrywki, a także dobrym pomysłem byłaby próba zjednoczenia domów. To może być przydatne w ostatecznej bitwie z Voldemortem.
Dumbledore przyglądał się Harry'emu w milczeniu. Jak ogromną zagadką był ten chłopiec! Zbyt szlachetny na Ślizgona, zbyt przebiegły i niebezpieczny na Gryfona.  Mężczyzna wiele razy zastanawiał się, dlaczego Tiara przydzieliła chłopaka akurat do Slytherinu. Jak potoczyłyby się wydarzenia, gdyby był w Gryffindorze? Czy udałoby się zapobiec tym wszystkim tragediom? A teraz ten pomysł z jednoczeniem domów. Ślizgoni wychodzący z takim pomysłem… jeśli to jakikolwiek podstęp, to najbardziej absurdalny na świecie.
Albus jednak ufał uczniom. A Potter wystarczająco wiele wycierpiał. I wycierpi jeszcze więcej.
– Cóż, Harry, jeśli inne domy również są chętne... sam byłem kiedyś młody. Bardzo dawno temu, ale byłem. Mam jeden warunek – po zabawie prefekci mają odprowadzić młodszych uczniów do swoich pokojów. Mamy niebezpieczny czas – powiedział jakby bardziej do siebie, niż do Pottera. – A, i Harry. Jeszcze jedno.
– Tak, panie dyrektorze?
Dumbledore spojrzał Harry'emu w oczy. To nie były oczy Ślizgona. Ani oczy Gryfona. Ten wzrok przypominał mu wzrok kogoś, kogo tak bardzo chciałby nie pamiętać. Tom Riddle patrzył na niego identycznie – z tą samą obłudną szczerością.
– To chyba jednak nic ważnego. Możesz już iść. Dobrej zabawy… i w granicach rozsądku! – Puścił oczko do ucznia.
Harry roześmiał się, wstał i skinął Dumbledorowi głową.
– Dziękuję, panie dyrektorze. Obiecuję, że wszystkiego dopilnujemy. Do widzenia. – Wyszedł z gabinetu i niemal biegiem przebył schody.
Przejście otworzyło się a on stanął twarzą w twarz z Draco. Draco, który spojrzał na niego z tak bezbrzeżnym zdumieniem i przerażeniem, że Harry nie wiedział przez chwilę, co powiedzieć.
– Co tutaj robisz? – spytał Harry, mrużąc podejrzliwie oczy.
Draco wyprostował się, przybierając swój obojętny wyraz twarzy.
– Byłem ciekawy, jak ci poszło – powiedział powoli, wzruszając ramionami. – Stary Dumbledore pewnie się nie zgodził, co?
– Oczywiście, że się zgodził – odparł Harry z udawaną urazą. – Miałby mi odmówić?
Malfoy zaśmiał się nieco nerwowo i podał czarnowłosemu plik srebrno-zielonych kartek.
– Lucy je zrobiła. To ogłoszenia. Jest też kilka oficjalnych zaproszeń, jeśli chcesz poprosić kogoś osobiście – powiedział Draco z wrednym uśmiechem.
Przez następną godzinę rozwieszali ulotki. Chociaż rozwieszali to złe słowo – namówili do tego grupę pierwszorocznych Ślizgonów, sami zaś chodzili za nimi. Harry próbował nawiązać jakąkolwiek poważniejszą dyskusję z Draco, jednak chłopak wciąż schodził na kompletnie inne tematy. Potter nie mógł pozbyć się tego pulsującego gdzieś z tyłu głowy uczucia – Draco go śledził. Owszem, ta wymówka była dobra, ale Harry znał przyjaciela. Malfoy był zbyt leniwy, by z tak błahego powodu jak ulotki pójść za nim. Zwłaszcza teraz, kiedy ich przyjazne relacje wisiały na włosku. Harry czuł, jakby tracił powoli grunt pod nogami. Co, jeśli wszystko, co do tej pory robił Draco, było tylko grą? Co, jeśli Voldemort miał rację, uważając go za szpiega? Czyżby naprawdę donosił matce i Voldemortowi? Nie. Nie, nie ma mowy, to absolutnie niemożliwe. Harry wiedziałby o tym przez swoje połączenie z Voldemortem. Przez ostatnie kilka tygodni nie miewał żadnych wizji, więc prawdopodobnie Czarny Pan nie planował niczego konkretnego. Harry na pewno zobaczyłby go spiskującego z jego najlepszym przyjacielem.
Harry przyjrzał się Draconowi. Chłopak szedł szybko, zajęty żywiołowym monologiem na temat jakiegoś mugolskiego artysty (nieprawdopodobnie ich sobie upodobał). Na jego policzkach widniały rumieńce podekscytowania a usta co chwilę rozciągały się w uśmiechu. Ten chłopak nie mógł być szpiegiem Voldemorta. Po prostu nie mógł.
Draco uchwycił spojrzenie Harry'ego i, święcie przekonany, że ten słucha go z uwagą, uśmiechnął się ciepło.
***
Ostatni tydzień był dla Floriana niesamowicie pracowity. Całe to zamieszanie z Ginny, Amortencją, rozsiewanie plotek po Hogwarcie… jednak było warto. Nawet on nie spodziewał się, że mała Weasley dostanie wyjca od matki. Ani że Potter będzie mu aż tak wdzięczny. To drugie napawało go tak ogromną radością, ze miał ochotę skakać ze szczęścia. Potter… Florian nie był w stanie racjonalnie myśleć odkąd zobaczył go w pociągu. W tym chłopaku wszystko było tak niesamowite – ostre rysy twarzy, niesforne włosy. I, oczywiście, charakter – ta wyniosłość i zdystansowanie. Choć Florian uważał się za pewnego siebie, przy Harrym czuł się jak bezradne dziecko potykające się o własne buty. Czuł, że może zrobić dla niego wszystko. Chciał zrobić dla niego wszystko.
Dlatego właśnie leżał teraz przed kominkiem w pokoju wspólnym Ravenclawu kartkując "Najniebezpieczniejsze trucizny – warzenie oraz wskazówki". Zdawał sobie doskonale sprawę, że to zakrawa już na szaleństwo. Ale przecież nie był szalony, prawda? Nie był. Był szczęśliwy, dopóki dostawał to, czego chciał. A niczego nie chciał teraz tak bardzo, jak Harry'ego Pottera. I nikt ani nic nie mogło mu w tym przeszkodzić. Jedną przeszkodę już wyeliminował, poradzi sobie też z resztą.
A może by tak... tak, to chyba nawet byłby lepszy pomysł. Florian sięgnął po swój szkicownik, teraz wypełniony notatkami na temat trucizn. Szybko i niedbale naszkicował w rogu sztylet i uśmiechnął się do siebie.
– Przepraszam, ty jesteś Florian?
Chłopak zaskoczony podniósł głowę i ujrzał drobną, rudą Krukonkę. Z drugiego roku, o ile dobrze kojarzył. Szybko zamknął szkicownik oraz książkę.
– Tak, to ja – powiedział, uśmiechając się. – Coś się stało?
Dziewczynka, spoglądając na niego z pewnym przerażeniem (ach, ta kryształowa opinia), podsunęła mu małą kartkę w barwach Slytherinu.
– Miałam ci to przekazać. – Dygnęła nieznacznie i szybko pobiegła do swojego dormitorium.
Florian z zaciekawieniem otworzył kartkę. Ciemnozielone tło, srebrne litery, elegancka czcionka.

ZAPROSZENIE
Mam przyjemność zaprosić Cię na przyjęcie Halloweenowe, które odbędzie się o godzinie 21 w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Obowiązuje przebranie/strój wizytowy. Osoby towarzyszące mile widziane.

Nieco niżej był dopisek, o wiele mniej staranny:
"Niemile widziane. Obyś miał mocną głowę. H.P."
Florian wpatrywał się w kartkę, nie wierząc własnym oczom. Dostał zaproszenie na imprezę. Imprezę Slytherinu. Od Harry'ego. Który prosił go, żeby przyszedł sam.
To będzie najlepsza noc w jego życiu.
***
Chłodne oczy Narcyzy lustrowały twarz syna, usiłując wyłapać jakiekolwiek oznaki wahania lub niepewności. Draco jednak stał spokojnie i z opanowaniem, uprzednio oczyściwszy umysł ze wszystkich zbędnych myśli. W obecności Czarnego Pana nie było miejsca na jakiekolwiek wątpliwości.
– To, co masz do przekazania, musi usatysfakcjonować Lorda – powiedziała cicho Narcyza, machinalnie, bez żadnego uczucia wygładzając szatę śmierciożercy na piersi syna. – Od tego zależy twoje życie, Draco.
– Wiem, matko – przytaknął posłusznie chłopak.
Miał nadzieję, że Voldemort faktycznie będzie zadowolony z tego, co mu powie. Nie było tego wiele, ponieważ ostatnio rozmowy z Harrym ograniczały się do śmiechu i plotkowania. Jedyną użyteczną informacją było to, że nie budził się już w środku nocy z krzykiem.
Wysokie drzwi otworzyły się. Wyjrzał zza nich Glizdogon, gestem ręki zapraszając Draco do środka. Ten pewnym krokiem przeszedł przez tę samą, co ostatnio, salę i padł na kolana przed ogromnym tronem, wbijając wzrok w ziemię.
– Panie mój – powiedział cicho, mając nadzieję, że jego głos brzmi czysto i pewnie.
– Wstań, Draco – odrzekł mu Voldemort. – I mów, co masz do powiedzenia.
Blondyn wstał i obrzucił spojrzeniem całą postać Czarnego Pana, starannie unikając jego oczu. Wziął głęboki wdech i zaczął mówić:
– Potter zachowuje się jak zwykle, panie. Kontakty utrzymuje głównie ze Ślizgonami, uczęszcza na wszystkie lekcje, pojawia się na posiłkach. Nic nie wskazuje na to, by cokolwiek planował. Sypia o wiele spokojniej, niż ostatnio, wcześniej niemal co noc budził się z krzykiem. Utrzymujemy normalne kontakty, dalej traktuje mnie jak najlepszego przyjaciela i niczego nie podejrzewa.
Voldemort milczał. Draco czuł na sobie jego przeszywający wzrok, nie miał jednak odwagi podnieść oczu.
– To wszystko?
To jedno, wypowiedziane lodowatym głosem zdanie sprawiło, że Draco poczuł, jak zalewa go zimny pot a dłonie zaczynają drżeć. Voldemort wstał i zaczął powolnym krokiem krążyć wokół niego, obracając pomiędzy palcami różdżkę.
– Jestem zawiedziony, Draco. Jako osoba najbliższa Potterowi powinieneś mieć do powiedzenia o wiele więcej. Niczego nie planuje, mówisz? Kłamssstwo. Wie, że chce go dopaść. Musi mieć plan. Po prostu się nim z tobą nie dzieli. Dlaczego, młody Malfoyu?
Draco był tak przerażony, że nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Jego głowę niczym błyskawica przecięła jedna myśl – że tej nocy nie wróci już do Hogwartu. Że to koniec.
– Dlaczego tak się boisz, Draco? – zasyczał Voldemort. – Czyżbyś miał jakiś sentyment do Pottera?
Malfoy wziął głęboki wdech i odpowiedział:
– Nie, mój panie. Jestem zły na siebie, że nie spełniłem twoich oczekiwań.
Czarny Pan wybuchnął piskliwym śmiechem.
– Draco, Draco, jakiż z ciebie dyplomata! To chyba te Malfoyowskie geny. Możesz być dumny… ta odpowiedź uratowała cię od śmierci. Jednak nie oszczędzi ci bólu.
Malfoy zamknął oczy, wiedząc już, co teraz nastąpi. Tym razem, gdy Cruciatus ugodził w jego ciało, nie był w stanie patrzeć Voldemortowi w oczy. Wrzeszczał, czując, jakby jego ciało rozrywano na kawałki. We wrzasku tym zawarł się cały jego ból – nienawiść do Voldemorta, do matki, ojca, oddanie dla Harry'ego...
Gdy tylko klątwa została przerwana, Draco natychmiast, ostatkiem sił, podźwignął się i wstał, usiłując wyprostować ramiona. Gniewnym ruchem ramienia otarł łzy bólu z kącików ust.
– To pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, Draco – powiedział Voldemort spokojnym głosem, tak, jakby prowadzili pogawędkę przy herbacie. – Następnym razem żądam szczegółów. A teraz zejdź mi z oczu.
Blondyn ukłonił się sztywno i szybkim krokiem wyszedł z komnaty, za drzwiami której czekała jego matka. Kobieta przyjrzała mu się uważnie – jego rozczochrane włosy, wymięte ubranie i kilka szram na twarzy wyraźnie pokazywały, co przed chwilą wydarzyło się w sali. Narcyza przez chwilę przyglądała się synowi, a po chwili wymierzyła mu policzek. Nie padło pomiędzy nimi ani jedno słowo.
Dopiero kiedy teleportowali się do Hogsmeade, Narcyza łaskawie uleczyła rany syna. Kiedy Draco pod osłoną mroku wracał do Hogwartu, błagał w duszy Merlina, by tym razem na nikogo się nie natknąć. Nie miał najmniejszej ochoty wracać do Ślizgonów. Potrzebował spokoju, by wszystko sobie poukładać. Po raz pierwszy od dawna miał tak ogromną ochotę, by z kimś porozmawiać. Kimkolwiek. Kimś postronnym, kimś, kto go nie osądzi. Postanowił zatem iść do sowiarni. Sowy doskonale rozumiały, co się do nich mówi, a w razie potrzeby nie będą zeznawać na jego niekorzyść w ministerstwie. Świetnie, zaczynasz odczuwać potrzebę rozmowy z sowami. Prędzej wylądujesz w Mungu niż w Azkabanie, pomyślał ponuro, wchodząc do szkoły tajnym przejściem. Kiedy kilka pięter i kilkanaście przekleństw później stanął w drzwiach sowiarni, jedynym jego marzeniem było wystawienie głowy przez okno i zaczerpnięcie oddechu. I chętnie by to zrobił, gdyby nie ostatnie, czego, a raczej kogo, spodziewał się zobaczyć.
Granger przyglądała mu się z zaciekawieniem, kiedy zaróżowiony z wysiłku i prawdopodobnie porządnie rozczochrany opierał się o futrynę. Cholera jasna, dlaczego ona zawsze musiała go łapać na takich sytuacjach!
– No i na co się gapisz, szlamo? – warknął, faktycznie podchodząc do okna i biorąc głęboki wdech. – Wysyłaj swoją śmierdzącą pocztę i wynoś się.
Hermiona, niewiele sobie robiąc z jego wyzwisk, pogłaskała jedną z sów po głowie i podeszła do Draco. Ten odwrócił się i spojrzał na nią ze złością.
– Pytałem, na co się tak gapisz? 
– Wyglądasz jak ostatnie nieszczęście, Malfoy – odpowiedziała spokojnie, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Potter cię rzucił?
Draco skrzywił się w odpowiedzi na tak niesamowicie dziecinną zaczepkę.
– Uwierz mi, Granger, wolałbym mieć takie problemy. Ale nie każde życie tak działa – powiedział powoli, uśmiechając się gorzko. – Kiedyś może się przekonasz.
– Naprawdę, Malfoy? A jakie ty możesz mieć problemy? – W głosie Hermiony brzmiała irytacja. – Zbyt mało szlam zwyzywałeś w tym miesiącu? Nie dostałeś paczki ze słodyczami? Skończyły ci się kosmetyki do włosów?        
Draco nie odpowiedział. Patrzył spokojnie w oczy Hermiony. Wściekłość powoli ustępowała miejsca zrozumieniu. Dziewczyna cofnęła się o krok i pokręciła gwałtownie głową.
– Nie. Żartujesz, Malfoy, powiedz, że żartujesz.
Draco jednak roześmiał się jedynie i opuścił głowę.
– Uwierz mi, Granger, oddałbym wszystko, żeby móc żartować w takim momencie.
Hermiona zacisnęła palce na trzymanym w dłoniach kawałku pergaminu tak mocno, że pobielały jej dłonie. W końcu odezwała się drżącym głosem:
– Dumbledore musi się o tym dowiedzieć...
– To biegnij i mu powiedz – przerwał jej Draco. – Wiedz jednak, że jeśli się dowie, Potter zginie szybciej, niż ci się wydaje. A jeśli zginie Potter, zginiemy my wszyscy.
Hermiona przełknęła głośno ślinę. Widać było, jak ogromną wewnętrzną walkę toczy z samą sobą. Choć w pierwszym roku chciała momentalnie zawiadomić McGonnagall, Dumbledore'a i cały Hogwart, teraz jednak odrobinę się zawahała.
– Ty tego chcesz? Być… jego sługą?
Draco spojrzał na nią z niedowierzaniem i westchnął cicho.
– Czy chcę służyć człowiekowi, przez którego omamianie umysłów mój ojciec jest w Azkabanie? Przez którego moja matka jest gotowa mnie torturować a nawet zabić? Który chce uśmiercić mojego najlepszego przyjaciela i chce, żebym mu w tym pomógł? Oczywiście, że chcę, Granger. – Przy jej nazwisku nieco załamał mu się głos. – Świetnie się bawię.
Draco z powrotem odwrócił się w stronę okna i oparł łokcie na parapecie, nie przejmując się tym, że są w większości pokryte ptasimi odchodami. Nie płakał – nie chciał jedynie, by dziewczyna widziała jego wyraz twarzy. Dlaczego nie mógł spotkać kogokolwiek innego? Choćby Rona Weasley'a? Kogokolwiek, kto nie był nią? Kto by się nie domyślił?
Zadygotał gwałtownie, czując lekki, niemal niewyczuwalny dotyk na ramieniu. Pochylił głowę nieco mocniej i zacisnął powieki. Nie pozwól się dotykać szlamie, krzyczał głos w jego głowie. Jednak nie potrafił go posłuchać. Dłoń Hermiony była drobna i ciepła a dotyk miał go pocieszyć. A Draco niczego nie potrzebował w tym momencie bardziej, niż odrobiny pocieszenia.
– Czytałam zaproszenia… – Dziewczyna przerwała ciszę. – Spróbuję namówić Rona, żeby poszedł ze mną. Według mnie to też dobry pomysł – Zdjęła rękę z jego ramienia.
Draco odwrócił się i uśmiechnął blado.
– W takim razie masz oficjalnie zaproszenie ode mnie. Dostałabyś na piśmie, ale akurat nie mam przy sobie. Pogratuluj Potterowi, on to wymyślił.
Hermiona skinęła krótko głową.
– Potter wydaje się być w porządku. Tak, jak wy, Ślizgoni, angażujecie się w każdy konflikt z nami, jemu wydaje się to być obojętne – wzruszyła ramionami.
– Jest w porządku. Granger, czy ty...
Dziewczyna uciszyła go machnięciem ręki.
– Na razie nikomu nie powiem. W jakiś dziwny sposób ci ufam, choć, na Merlina, to najbardziej nierozsądna decyzja w moim życiu.
***
Draco obrzucił przyjaciół spojrzeniem i skinął głową z uznaniem.
– Całkiem ładnie, chociaż wyglądacie jak banda pieprzonych żałobników. Na świecie istnieją inne kolory niż czarny. Lucy, zdejmij te uszy, wyglądają, jak zachęta do molestowania. Zabini, dziewczyny tej nocy będą pchać ci się do łóżka. Pansy...nic nowego, choć nie pamiętam, żebyśmy wywiesili na drzwiach tabliczkę "Dom Publiczny". Potter, klasa. Jestem z was dumny.
Cała czwórka rozpromieniła się, jedynie uśmiech Lucy, odpinającej włochate kocie uszy, prezentował się nieco krzywo. Sam Malfoy, jako stuprocentowy arystokrata, wyglądał wręcz onieśmielająco w prostym, czarnym garniturze i z rozpuszczonymi włosami.
Lucy powątpiewająco spojrzała na stół, zastawiony wszelkiego rodzaju alkoholami i przekąskami.
– Jesteście pewni, że nie polecą nam za to punkty?
Harry wzruszył ramionami.
– Dumbledore się zgodził. Jedyną osobą, której chciałoby się przyjść nas skontrolować, jest Snape. Snape nas lubi. Nie widzę problemu.
Drzwi uchyliły się i jedna ze Ślizgonem wprowadziła przez nie grupkę wyraźnie przestraszonych Puchonów z opaskami na oczach. (Ślizgoni uznali, że zabawa zabawą, ale nie zdradzą położenia swojego pokoju wspólnego). Kilku z nich uśmiechnęło się niepewnie do reszty, pozostali jednak z czystym przerażeniem w oczach przyglądali się Ślizgonom, zwłaszcza Pansy, która patrzyła na nowoprzybyłych z uśmiechem. Draco westchnął z rezygnacją i szepnął coś do Zabiniego, który podszedł do stołu i zaczął rozlewać alkohol. Lucy z miłym uśmiechem podeszła do Puchonów, zachęcając ich do rozgoszczenia się. Zabini machnięciem różdżki uruchomił stojące w kącie pokoju radio.
Nadeszła kolejna fala gości – ci przybyli idealnie punktualnie, ponieważ Puchoni byli nieco za wcześnie. Była to zadziwiająco spora grupa Krukonów z Florianem na czele. Chłopak ubrany był w zwykłą białą koszulkę i czarne spodnie, co natychmiast sprowokowało Draco do podejścia do niego.
– To nie jest strój wizytowy – warknął, wskazując na koszulkę.
– No nie jest – Wzruszył ramionami Florian. – To przebranie.
– Tak? A niby za kogo się przebrałeś?
– Za siebie – odparł chłopak i wyminął Malfoya, podchodząc do stołu. Szarmancko ucałował Lucy i Pansy w dłonie, następnie bez szczególnego skrępowania nalał sobie Ognistej Whisky i oparł się o jeden z foteli, obserwując wejście do pokoju i ignorując wściekłe spojrzenia Malfoya.
Za drzwiami rozległ się poirytowany głos:
– No cholerę mi ta pieprzona opaska? Mówię ci, Hermiono, to jest jakiś podstęp, nie idźmy tu...
– Możesz się wreszcie uciszyć i zachowywać jak wychowany człowiek, Ronaldzie? Wchodź i przestań narzekać!
Wreszcie do pokoju wszedł wściekły i wyraźnie zdezorientowany Ron oraz zirytowana Hermiona. Zerwawszy opaskę najpierw sobie, później chłopakowi, uśmiechnęła się niepewnie do pozostałych zebranych.
– Tylko wy jesteście z Gryffindoru? – spytał Harry, podchodząc do nich.
Hermiona po raz pierwszy od dawna miała okazję naprawdę mu się przyjrzeć. Jak bardzo ten pewny siebie, nienagannie ubrany chłopak różnił się od tego, kogo spotkała w pociągu podczas pierwszej jazdy do Hogwartu!
– Tak, tylko my. Ginny chciała przyjść, ale… – Tu dziewczyna spojrzała na Rona, który przyglądał się Harry'emu z nieukrywaną nienawiścią. – To chyba nie był najlepszy pomysł.
Potter, nic sobie nie robiąc z min Rona, uśmiechnął się szeroko i wskazał gościom fotele.
– Cóż, zapraszamy zatem. Ktoś chyba powinien powiedzieć kilka słów... ja, czy ty, Draco?
Blondyn spojrzał na niego takim wzrokiem, że Harry wolał nie próbować go przekonać.
– W porządku. W takim razie… – Odchrząknął. – Witam wszystkich i dziękuję za tak liczne przybycie. Wiem, że możecie być zaskoczeni tym pomysłem, mam jednak nadzieję, że nie pożałujecie. Dobrej zabawy!
***
Ron uśmiechał się z satysfakcją, patrząc na siedzącego przed nim Dracona. Draco próbował odwzajemniać uśmiech, choć jego mimika żyła już własnym życiem, w wyniku czego wyszedł mu raczej krzywy grymas. Pomiędzy chłopcami stała niemal opróżniona butelka Ognistej Whisky a siedzący obok Harry zanosił się ze śmiechu.
– Nie wierzę, nie wierzę, że Weasley cię przepił, Draco!
Draco wyprostował się w miarę możliwości i z całą bełkotliwą godnością, jaką był w tej chwili zebrać, odparł:
– Nie przepił mnie. Piłem na pusty żołądek, a Weasley… cóż… to Weasley.
– Słaba wymówka, Draco – zachichotała Pansy. – Przegrałeś.
– Tak? – Żachnął się Draco. – Zobaczymy. Potter, bierz tę blond szlamę. Wasza kolej.
Harry spojrzał pytająco na Floriana, który przyglądał się grze z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Chcesz? – spytał go Potter.
– Sam nie wiem. – Uśmiechnął się chłopak. – Mam strasznie słabą głowę.
– To nawet lepiej! – krzyknęła Lucy, upijając łyk kremowego piwa. – Przynajmniej będzie zabawnie.
Florian roześmiał się. Odgarnąwszy włosy do tyłu, usiadł naprzeciwko Harry'ego. Pansy nalała chłopcom dwie solidne porcje Ognistej do szklanek i uśmiechnęła się drapieżnie.
– Na raz, kochani. Bez oszukiwania.
– Zaczekajcie – przerwała Hermiona, kładąc dłonie na oparciu krzesła, na którym siedział Draco. – Jest jakaś nagroda w tej grze?
– Spędzenie nocy z Wybrańcem. Albo z Pansy – parsknął śmiechem Draco.
– Świetnie, poczułem się zdyskryminowany – powiedział ze smutkiem Blaise, metodycznie upijający się na rogu stołu. – Może ja też chcę spędzić z kimś noc?
Ron przyglądał się ich rozmowom z kompletną dezorientacją na twarzy. Zawsze myślał, że Ślizgoni rozmawiają jedynie o Voldemorcie i czarnej magii, a tu okazuje się, że są tacy... normalni. I wszyscy tak dobrze się bawili.
Pansy objęła Zabiniego od tyłu i cmoknęła go w policzek.
– Nie martw się, skarbie, kogoś ci znajdziemy. Może Weasley?
Zabini wyglądał, jakby za moment miał zwymiotować.
Ron doszedł do wniosku, że Ślizgoni są popieprzeni.
***
– MOJAAAA PIĘKNA LISA, BYŁA MYM ANIOŁEM, A JA JĄ UWIODŁEM I SWĄĄĄ RÓŻDŻKĄ DŹGNĄŁEM! – Ochrypły śpiew Harry'ego, Pansy i Zabiniego obejmujących się ramionami przeszywał cały Pokój Wspólny, sprawiając, że inni goście patrzyli na nich z przerażeniem.
Harry przegrał z Florianem z kretesem, choć blondyn również był w niezbyt dysponowanym stanie. Aktualnie wdał się z Hermioną i Draco w dyskusję na temat owutemów. A że Harry nie był w nastroju na takie rozmowy, porwał tamtą dwójkę i zmusił go do śpiewania.
– SZAAAAAAATĘ PODWINĘŁA, WSZYSTKO POKAZAŁA, AA JAK JUŻ JĄ DŹGNĄŁEM, OJCU WYGADAŁA! – zawył Zabini, po czym pocałował w policzek najpierw Pansy, potem Harry'ego. – Kocham was, ludzie...
Harry z rozbawieniem spojrzał na Zabiniego, który uwiesił się na jego szyi.
– Pansy, odprowadzisz go? Dla niego chyba zabawa się już kończy.
– Nie ma sprawy. – Dziewczyna puściła Harry'emu oczko. – Blaise, chodź, skarbie, bo zaraz mi się przewrócisz...
Harry zaśmiał się i dosiadł do wciąż dyskutującej trójki. Kompletnie pijany Draco najwyraźniej próbował przekonać niewiele trzeźwiejszą Hermionę do tańca.
– No chodź, Granger… – wymamrotał, szturchając ją w ramię. – Nic ci się przecież nie stanie...
– Na Merlina, Malfoy, straciłeś całą swoją ogładę – odparła z niesmakiem Hermiona i zaśmiała się. – No ale niech ci będzie, chodź – wstała.
Harry zerknął kontrolnie na Rona, który, o dziwo, całkiem składnie i kulturalnie rozmawiał z Lucy. Co ciekawe, dziewczyna wyglądała na dość zadowoloną, gdyż gestykulowała żywo i co chwilę wybuchała śmiechem. Nie, niemożliwe. To na pewno wina alkoholu. 
– Głośno tutaj.
Harry spojrzał na Floriana. Jego wręcz białe włosy były w lekkim nieładzie, a oczy błyszczały nieco nieprzytomnie od alkoholu. Chłopak uśmiechał się lekko, przyglądając się Harry'emu z tak samo ogromną intensywnością jak przy pierwszym ich spotkaniu. Potter poczuł przebiegający po plecach dreszcz i bez słowa podsunął Snowowi szklankę z whisky. Ten uśmiechnął się szerzej i jednym haustem wychylił alkohol, nie odwracając wzroku. Następnie sam napełnił tę samą szklankę i podał ją Harry'emu.
– Nie powinienem już pić – powiedział Harry z uśmiechem po czym zachwiał się lekko. – Sam widzisz.
– Pij. I wyjdźmy stąd na chwilę, bo zaraz się ugotuję.
Harry westchnął i również jednym łykiem wypił whisky po czym wstał i wyciągnął rękę do Floriana, podciągając go z podłogi.
– Czekaj, nie możesz tak po prostu wyjść – zaśmiał się Harry i przewiązał Florianowi oczy opaską. – Teraz.
Harry odetchnął z ulgą, kiedy wyszli na chłodny korytarz. Był w gorszym stanie, niż mu się wydawało. Korytarz tańczył mu przed oczami.
– Hej, hej – mruknął Florian, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Chodź stąd, bo jak ktoś nas złapie, to będziemy mieć szlaban do końca życia.
– Pieprzyć szlaban – odparł Harry. – Podoba mi się tutaj.
Florian pokręcił jedynie ze śmiechem głową i oparł się o ścianę, przyglądając się Harry'emu. Włosy chłopaka wyślizgnęły się z luźnego kucyka i opadały miękko na jego ramiona.
– Hej, Snow – powiedział Harry, usiłując podchwycić wzrok chłopaka. – Nie jesteś zły o tę całą sytuację z Ginny?
– Zły? – Uśmiechnął się Florian i podszedł krok bliżej do Harry'ego. – Nie, nie jestem zły. Jestem wdzięczny. Bardziej, niż sobie wyobrażasz.
Harry uśmiechnął się lekko w odpowiedzi i przymknął oczy, tak pijany, że przestał odbierać większość bodźców zewnętrznych. Florian za to, który był trzeźwiejszy, usłyszał kroki na korytarzu. Już miał pociągnąć Pottera w stronę Pokoju Wspólnego, gdy zza rogu wyszła... Ginny Weasley. Zauważywszy ich, stanęła jak wryta i wytrzeszczyła oczy.
Florian z uśmiechem spojrzał na Ginny i położył palec na ustach, choć dziewczyna w szoku i tak nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa. Następnie podszedł do Harry'ego, delikatnie pchnął go na ścianę i lekko musnął wargami jego wargi. Czarnowłosy uchylił na moment ze zdziwieniem oczy, po chwili jednak wsunął dłonie we włosy niższego chłopaka i gwałtownie wpił się w jego usta, ani przez moment nie zauważając Ginny.

Snow zaś, nie przerywając kontaktu wzrokowego z rudowłosą, jedną dłoń oparł na klatce piersiowej Harry'ego, wyczuwając bicie jego serca. Drugą dłonią pomachał Ginny, która, kompletnie przerażona i zdezorientowana, powoli zaczęła się wycofywać, aż nie zniknęła za rogiem.
__________
Rozdział dedykuję Adze, czyli najlepszej becie na świecie, która cierpliwie poprawia moje żałosne dialogi i wstawia zapomniane spacje.