7/18/2014

IV

 There's something about you driving me mad
There's something about you I've got to have
Porcelain Black - Pretty Little Psycho

                                   
Komnatę, bo tak powinno się raczej nazywać pomieszczenie, w którym stał Harry, wypełniało przytłumione, zielone światło. No tak, zieleń. Tego należałoby się spodziewać. Zieleń i srebro, niczym duma i honor Malfoyów. Nie wiedzieć dlaczego, Harry roześmiał się głośno, o dziwo nie zwracając na siebie uwagi stojącej nieopodal trójki. Narcyza, jak zawsze blada i dostojna wspierała się na ramieniu swojego męża, ten zaś, z kamiennym wyrazem twarzy, wpatrywał się w syna.
— To ogromne zagrożenie, Draco. Nie rozumiem, jak możesz nie zdawać sobie z tego sprawy — powiedział, marszcząc nieznacznie brwi. — Ten chłopak...
— Wybacz, ojcze — przerwał mu Draco minimalnie tylko drżącym głosem. — Czarny Pan sądzi, że...
— Czarny Pan zwykł jest zmieniać swoje zdanie niezwykle często — wtrąciła Narcyza, jakby wzdychając cicho.  — Nie możemy pozwolić, by coś ci się stało.
— I nie stanie się, matko. Jestem szpiegiem, nic więcej. Potter nic dla mnie nie znaczy, w każdej chwili mogę go wydać Lordowi.
— Przykro mi, Draco — powiedział Lucjusz, wyciągając różdżkę zza pazuchy. — Naprawdę mi przykro, że nie mogę ci zaufać. Impe...
Harry krzyknął i wyciągnął ręce w stronę mężczyzny, jednak w tym momencie sceneria snu zmieniła się.
Patrzył na długi, ciemny stół, przy którym zasiadało kilkunastu ludzi, na samym zaś stole wił się leniwie ogromny, biały wąż. Harry pogłaskał go dłonią o chudych, bladych palcach i przemówił wysokim, piskliwym głosem:
— Już czas, moi drodzy. Po wielu miesiącach czekania i zdobywania informacji, jestem gotów, by zabić Wybrańca. — Kilku śmierciożerców krzyknęło z radością, reszta uśmiechnęła się tylko. — Wiecie, co z nim zrobię? Nie zabiję go od razu, o nie... Na początek może parę zaklęć. Na przykład... — Wycelował różdżkę w stojącego w kącie Glizdogona. — Crucio!
Mężczyzna zaczął krzyczeć, przeraźliwie, jakby obdzierali go ze skóry. Jego głos wibrował w głowie Harry'ego, wypełniał go, miał wrażenie, że krzyczy wraz z nim...
— Potter! Potter, do cholery, obudź się!
Harry wziął głęboki wdech i poderwał się gwałtownie, zaciskając mocno dłonie na ramionach osoby, która się z nim szarpała. Gdy po chwili jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ujrzał bledszą niż zwykle twarz Dracona, który patrzył na niego z zaskoczeniem, krzywiąc się z bólu, spowodowanego uciskiem dłoni. Odsunął się ostrożnie.
— Co się stało? Krzyczałeś, jakbyś zobaczył nagiego Weasley'a. — Chłopak najwyraźniej próbował rozluźnić atmosferę. — Znowu miałeś koszmar?
Harry odgarnął spocone włosy z czoła i założył okulary, ignorując pytanie blondyna.
— Która godzina?
— Około trzeciej w nocy. Gdzie idziesz? — Draco zmarszczył brwi, widząc, jak Harry wstaje z łóżka.
— Pod prysznic. A ty lepiej idź spać, Malfoy. Nie wypada, żebyś stawił się niewyspany na kolejny szlaban. To byłoby takie...lekkomyślne, prawda? — rzucił Harry zimno i wszedł do łazienki.
Draco przez chwilę zdezorientowany wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął jego przyjaciel, następnie zaklął głośno i uderzył pięścią w poduszkę.
***
Gdy tylko zatrzasnęły się za nim drzwi łazienki, Harry oparł się o nie i wziął głęboki wdech. To, co widział, nie było tylko snem. Znowu był w umyśle Voldemorta i znowu znajdował się w niebezpieczeństwie. Coś nowego, pomyślał z ironią. Wszedł pod prysznic i odkręcił zimną wodę, by ochłonąć i zmyć z siebie pot oraz strach, wywołany koszmarem. Jego myśli gnały jak szalone, jedno pytanie poganiało drugie. O czym dokładnie mówił Voldemort? Dlaczego chciał go akurat teraz i, najważniejsze — jak miał zamiar go dopaść?
   Harry zamarł, kiedy dotarła do niego pierwsza część snu, która została przyćmiona przed jego wtargnięcie do głowy Czarnego Pana. Draco. Voldemort chciał, żeby mu go wydał, a chłopak nic o tym nie wiedział. Choć rozmowa Lucjusza i Narcyzy była tylko wyobrażeniem, pomogła złożyć mu to w całość. Draco musiał się o tym dowiedzieć, nie wolno mu się teraz stawić na zebranie śmierciożerców, nie wolno pokazać w domu, choćby na Święta...
Harry wypadł spod prysznica, owinął się ręcznikiem i wybiegł z łazienki, omal nie przewracając się na jej progu.
— Draco? — rzucił w ciemność dormitorium, ignorując ściekające mu po karku strugi wody.                                 
Odpowiedziało mu jedynie miarowe chrapanie Zabiniego. Malfoya nie było.
***
Istniało wiele nieprzyjemnych uczuć, ale niewiele równało się z obudzeniem na parapecie Wieży Astronomicznej, będąc skostniałym z zimna i obolałym od piekielnie niewygodnej pozycji. Draco jęknął cicho, zsunął się z parapetu i przeciągnął, mając wrażenie, że czuje każdą najmniejszą kość i ścięgno w swoim ciele. Za oknem wciąż było ciemno, nawet łuny zapowiadającej brzasku. Chłopak zerknął za zegarek. Kilka minut przed piątą rano.
— Potter wyrzucił cię z pokoju, czy po prostu znudziły ci się luksusy rozpieszczonego panicza?
Draco drgnął gwałtownie na dźwięk miękkiego, choć przepełnionego ironią głosu. Obejrzał się i zmrużył oczy, widząc niewyraźną jeszcze sylwetkę dziewczyny wpatrującej się nieprzerwanie w teleskop. Wyregulowała jedno z pokręteł i pochyliła się nad pergaminem, zapisując coś na nim pospiesznie.
Draco zreflektował się szybko.
— A ty, szlamo? Szukasz dogodnego układu gwiazd na oddanie się temu rudemu przygłupowi, czy najlepszego sposobu, by od niego uciec? — Chłopak oparł się o nierówną, kamienną ścianę, zakładając ręce na piersi.
Hermiona spojrzała na niego przelotnie, choć nie widział jej oczu, był pewien, że patrzyły na niego z politowaniem.
— Spójrz na siebie i dopiero porozmawiamy o uciekaniu od czegokolwiek.
Draco zastosował się. Choć jego koszula, mimo pośpiechu wkładania jej, była nienagannie zapięta, tak jej biały materiał niebyt pomyślnie przeszedł kontakt z brudną ścianą. Rękawy były przybrudzone i wymięte. A włosy w kompletnym nieładzie, jak zauważył chłopak, przesunąwszy po nich dłonią.
— Chyba wygrałaś, mimo śladowych tylko ilości inteligencji. Swoją drogą, co robisz tutaj o piątej rano? — Draco ziewnął, przesłaniając dłonią usta. Czuł się brudny, zmęczony, wściekły na siebie i na Harry'ego. Nie miał siły nawet na obelgi w stronę Granger.
— Jeszcze nie ma piątej. Obserwuję gwiazdy, przez teleskop. To duże coś przede mną, może ci umknęło. Dodatkowy projekt, mam badać zmiany w ich położeniu od czwartej do szóstej rano — wytłumaczyła spokojnie dziewczyna, nie przejmując się dogryzaniem Dracona.
— Od czwartej? I nie miotnęłaś we mnie zaklęciem, kiedy spałem? — Draco faktycznie czuł się zaskoczony.
 Hermiona odsunęła się od teleskopu, tak, że dzięki światłu księżyca mógł się jej lepiej przyjrzeć. Włosy miała w kompletnym nieładzie, a oczy podkrążone. Wyglądała na zmęczoną.
— Rzucanie zaklęć na śpiących ludzi jest w twoim stylu, Malfoy, nie w moim. Ty wiesz, dlaczego tutaj jestem. Twoja kolej.
— Dlaczego miałbym ci się zwierzać, szlamo? — warknął Draco, widząc jednak obojętny wzrok dziewczyny, spuścił nieco z tonu. — Zrobiłem coś głupiego i wszyscy mnie obwiniają. Wystarczy?
Dziewczyna usiadła na podłodze i oparła się o ścianę z sennym uśmiechem.
— Chyba coś kojarzę. Wycieczka do Hogsmeade, tydzień temu? W stanie upojenia alkoholowego? Jak wielki szlaban dostaliście, że Potter do tej pory jest wściekły?
Draco poczuł napływającą złość, słysząc, jak dziewczyna sobie z niego żartuje. Uspokoił się jednak, dochodząc do wniosku, że jest ona obecnie jedyną osobą, która chce z nim rozmawiać. Również usiadł pod ścianą, naprzeciwko Hermiony.
— Miesiąc. Na zmianę u McGonnagall i Snape'a. Zawieszenie w treningach Quidditcha do listopada, a Lucy ma szlaban na Hogsmeade do marca. — Draco podniósł kamyk z ziemi i zaczął go machinalnie podrzucać. — Chyba nigdy nie widziałem ich bardziej wściekłych. Cudem nie wylecieliśmy, Slughorn się za nami wstawił. Błędy młodości i tak dalej. Nawet Dumbledore był zły. — Głos chłopaka zadrżał lekko przy nazwisku dyrektora.
Hermiona zagwizdała cicho.
— Miotła wydaje się być dla Pottera całym jego życiem, nic dziwnego, że jest na ciebie zły. — Po raz kolejny się uśmiechnęła. Draco był tym zaskoczony. Dziewczyna zdawała się sprawiać wrażenie, jakby te sześć lat kłótni i nienawiści w ogóle nie istniało. Rozmawiała z nim jak ze znajomym.
— Dlaczego to robisz, Granger? Powinnaś już dawno SPRÓBOWAĆ zmieszać mnie z błotem i uciec stąd — powiedział z rozdrażnieniem Draco, przecierając oczy.
— Wiesz, nie wszyscy ludzie lubią chować urazy. Mamy wystarczająco smutne czasy, żeby nienawidzić się we własnej szkole. Każdy z nas może zginąć następnego dnia, Malfoy. Może czas o tym pomyśleć. — Dziewczyna wstała i przeciągnęła się, następnie zebrała rulony pergaminu i ruszyła ku wyjściu.
— Granger, czekaj — zawołał za nią Draco. — Co z twoimi gwiazdami?
Hermiona pomachała jednym z rulonów i rzuciła przez ramię:
— Gwiazdy mogą poczekać, mam jeszcze tydzień. Nie musisz się tym martwić.
Draco prychnął i również wstał.
— Nie martwię się, szlamo. Jestem zaszczycony, że mogłem ci przeszkodzić. Uważaj, żebyś przypadkiem nie połamała nóg, schodząc stąd. Szkoda, żeby były jeszcze bardziej koślawe.
Dziewczyna opuściła pergamin, a w jej głosie po raz pierwszy zabrzmiał smutek.
— Dzięki, Malfoy. Będę uważać.
Gdy zniknęła na schodach, Draco poczuł, jakby rozlało się w nim coś ostrego i nieprzyjemnego.
I z całej siły nie chciał do siebie dopuścić, że było to poczucie winy.
***
Głośna, dudniąca muzyka prawdopodobnie zmęczyłaby już Harry'ego, jednak jego przytłumiony kilkoma doprawionymi butelkami piwa kremowego nie zwracał na to uwagi. Siedział rozwalony na fotelu i przyglądał bawiącym się Ślizgonom, którzy świętowali urodziny Scotta, barczystego siódmoklasisty, pałkarza w drużynie Slytherinu. Dracona nigdzie nie było widać, od ich nocnej rozmowy kilka dni temu, chłopak trzymał się na dystans i nie rozmawiał z nim, niezależnie od tego, jak Harry mocno naciskał. Przejdzie mu, pomyślał beztrosko brunet i pociągnął kolejny łyk z butelki. Szczerze mówiąc, dawno się tak dobrze nie bawił, mimo że jego wkład w imprezę ograniczał się do siedzenia i upijania. Niemniej jednak czuł się usprawiedliwiony, to nie było Hogsmeade, a od dormitorium dzieliło go kilkanaście metrów.
Harry zorientował się, że ktoś przysiadł na podłokietniku jego fotela.
— Lucy...dobrze się bawisz? Piwa? Ciastko? — Chłopak uśmiechnął się, wyciągając w stronę dziewczyny przekąski i nieotwartą jeszcze butelkę, ta jednak pokręciła głową.
— Nie, dzięki. I tobie też już bym odradzała, zaczynasz robić się czerwony — Lucy zaśmiała się — Może się przejdziemy? Na korytarzu będzie chłodniej.
— Doskonały pomysł! — wykrzyknął Harry i poderwał się z fotela, niemal momentalnie lądując na nim z powrotem. — Może jednak nie...
Dziewczyna chwyciła go pod ramię i pomogła mu wstać.
— Chodź. Jak złapie nas jakiś nauczyciel, to się nie odzywaj. Jakby co — patrolujemy korytarze. — Wskazała na swoją odznakę prefekta i pociągnęła chłopaka w stronę drzwi.
Na korytarzu rzeczywiście panował przyjemny chłód, który nieco rozjaśnił Harry'emu w głowie. Mimo to nie przeszkadzała mu ręka Lucy, którą go podtrzymywała. Uważał to nawet za całkiem przyjemne uczucie. Spacerowali po długim korytarzu, gdzie nie było słychać odgłosów zabawy. Harry zastanawiał się, czy to zasługa grubych drzwi czy szczelnie rzuconego Silencio.
— Harry — powiedziała cicho Lucy. — Zawsze jesteś taki zamyślony. Nie potrafię zliczyć, ile razy mówiłam do ciebie, a ty mnie ignorowałeś. Jakbyś miał swój własny świat, do którego uciekasz, kiedy masz dość tego.
Chłopak uśmiechnął się z zażenowaniem.
— Wybacz mi. I uwierz na słowo — tamten świat nie jest lepszy od tego.
Lucy puściła ramię chłopaka i oparła się o ścianę.
— Jestem w tym świecie? — zapytała cicho, spoglądając na niego. Jej twarz tańczyła mu przed oczami, usta lśniły dziwnie, a oczy zdawały się gorzeć niczym dwa słońca, mimo że było tak ciemno. Harry zastanawiał się, jak wiele z tego, co widzi, jest prawdziwe. Przysunął się bezwiednie do dziewczyny.
— Nie, Lucy. Jestem w nim sam. I dlatego wolę wracać tutaj. — Harry pochylił głowę i zaczął się bawić srebrno-zielonym krawatem dziewczyny.
— Możesz tutaj zostać. Ze...
Jej słowa przerwał odgłos cichych kroków i stłumiony śmiech. Harry momentalnie odzyskał przytomność umysłu, złapał Lucy za ramię i wciągnął za zbroję, kładąc jej palec na ustach. Jego oczy rozszerzyły się mimowolnie, kiedy zobaczył wypadającą na korytarz Ginny Weasley, całującą się, chaotycznie, z przerwami na zaczerpnięcie oddechu, z jakimś chłopakiem. Jego włosy były jeszcze jaśniejsze od włosów Draco, sprawiały wrażenie, jakby świeciły się w ciemności.
— Kto to jest? — szepnął do ucha Lucy, przyglądając się parze.
— Chłopak? Nie kojarzę go zbytnio, wiem, że ma na imię Florian i jest Krukonem, z piątego roku — odszepnęła równie cicho dziewczyna.
— Florian? Egzotyczne imię. Nie jest stąd?
— Gdzieś z okolic środkowej Europy. Prawdopodobnie jego rodzice albo dziadkowie wyemigrowali.
Harry skinął tylko głową. Egzotyczny Florian właśnie przyparł rudowłosą do ściany, zaciskając dłonie na jej biodrach, a dziewczyna bynajmniej nie wyglądała na niezadowoloną.
— Zrób coś, jesteś prefektem — mruknął Harry, nie spuszczając wzroku z Ginny — Przecież on ją zaraz pożre.
— Co mam im niby powiedzieć? Przepraszam, wymiana śliny po ciszy nocnej jest zabroniona? — prychnęła dziewczyna. — Sam im powiedz, jeśli tak ci to przeszkadza.
— Żebyś wiedziała, że powiem. — Harry podniósł się gwałtownie. Zbyt gwałtownie, uprzednio nie przewidziawszy jednej rzeczy.
Zbroja, za którą się ukrywali, była wyjątkowo niestabilna. Była, bo po chwili leżała już potrzaskana, w akompaniamencie głośnego huku metalu. Para na drugim końcu zamarła. Florian szepnął coś do Ginny, następnie podszedł do nich powoli. Na palcu obracał końcówkę długiego, niemal białego warkocza. Stanął nad nimi i zacmokał.
— Nie wiem, która wersja jest gorsza. Podglądaliście, czy robiliście tutaj... coś innego?
Harry rozejrzał się, ogłuszony nieco upadkiem zbroi, który faktycznie postawił ich w nieco niekomfortowej sytuacji. Klęczał, jakby w ostatnim ruchu mając nadzieję na uratowanie zbroi, Lucy zaś półleżała obok, wyglądała na nieco wystraszoną. Harry wstał i podszedł do Floriana. Blondyn był od niego nieco niższy, nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że patrzy na niego z góry.
— Nic ci do tego, co tutaj robiliśmy. Wszystko jest lepsze od publicznego... nawet nie wiem, jak to nazwać — warknął ze złością Harry. Czuł, że raczej się nie polubią.
— Publicznego? Ten korytarz powinien być pusty, wybacz, że nie przewidzieliśmy posiadania widowni. — Uśmiech chłopaka miał być najwyraźniej przepraszający, wyszedł jednak bezczelny. — Och, to ty musisz być Harry Potter. Rozumiem twój ton. Jestem Florian Snow. Wiem, że brzmi dziwnie. Miło cię poznać. — Wyciągnął dłoń w stronę Harry'ego.
Chłopak uścisnął ją. Florian, jak na takie chucherko, wydawał się dość silny.
— A teraz wybacz mi, mam pewne sprawy do dokończenia. — Chłopak uśmiechnął się szeroko. — Chodź, mała Ginny. Nie będziemy przeszkadzać. — W jego głosie było coś władczego. Florian pociągnął rudowłosą za sobą i razem zniknęli na schodach.
Lucy spojrzała zdezorientowana na Harry'ego,
— Co to miało  być? Zachował się jak jakiś król.
Harry wzruszył ramionami.
— Może nim jest. Chodź, mamy jeszcze całą noc, żeby się odstresować. — Wskazał ruchem głowy na pokój wspólny Slytherinu.
***
Donośny głos Slughorna wwiercał się boleśnie w głowę Draco, mimo że ten siedział w ostatniej ławce. Ostatnimi dniami w ogóle się nie wysypiał i wszystko go denerwowało, począwszy od instrukcji profesora, skończywszy na siedzącym obok niego Zabinim. Wcześniej dzielił ławkę z Potterem, jednak ten przeniósł się do Lucy. Milczenie pomiędzy nimi wciąż trwało i najwyraźniej trwać miało aż do końca szlabanu. Czyli trzy tygodnie. Świetnie.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Draco? — warknął na niego rozdrażniony Blaise. — Pokrój ten cholerny ogon i go wrzuć, zanim czas nam się skończy.
Blondyn ocknął się i machinalnie zaczął kroić uschnięty ogon traszki, który następnie Zabini w równych odstępach czasu wrzucał do kotła z Eliksirem Osłabiającym. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem, wywar miał względnie błękitną barwę i nawet szczególnie nie śmierdział.
— Co się z tobą dzieje? Chodzisz z głową nie wiadomo gdzie, znikasz na całe noce, prawie nie jesz...wyglądasz jak śmierć. A do tego...
Draco odpłynął po raz kolejny, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w tył głowy Hermiony. Jej włosy w miarę stania nad parującym eliksirem unosiły się, nie przypominały już jednak napuszonej psiej sierści albo starego mopa. Tworzyły po prostu coraz większą burzę grubych, sprężystych loków wokół jej głowy. Dziewczyna sprawnie wrzucała kolejne ingrediencje do kotła, cały czas rozmawiając półgłosem z Weasleyem i śmiejąc się do niego. Draco zmarszczył brwi, przypominając sobie o swoim zakładzie. Wyglądało na to, że nic z niego nie wyjdzie, o ile dziewczyna ma zamiar większą uwagę poświęcać temu rudemu...
— Draco, popieprzyło cię?! — Poczuł mocne uderzenie w ramię i spojrzał na Zabiniego, który wskazywał na jego dłoń. Malfoy z zaskoczeniem zorientował się, że trzyma w niej pozostałości po szklanej fiolce, do której miał zostać przelany ich eliksir. Kilka kawałków szkła było wbitych głęboko w skórę, po której popłynęło kilkanaście strumyków krwi. Draco zaklął i zaczął wyrywać odłamki z dłoni. Zabini przyglądał się temu z kamiennym wyrazem twarzy.
— Nie mam pojęcia, co się z tobą dzieje, ale dzisiaj pogodzisz się z Potterem — powiedział cicho, podając blondynowi chusteczkę. — Może idź z tym do Pomfrey.
— To tylko zadraśnięcie — mruknął Draco, wrzucając szkło do stojącego pod ich biurkiem kosza. — Idź po następną fiolkę.
Gdy Zabini odszedł, Draco szybko wyciągnął kawałek pergaminu i skreślił na nim pospiesznie parę słów:
Czy ten zdrajca krwi odstępuje cię chociaż na krok? Przypomina wiernego, rudego psa. D.M.
Chłopak złożył kartkę na kształt ptaka i dmuchnął w nią, tak, że poleciała prosto do Hermiony. Slughorn, pochylony akurat nad kociołkiem Lavender Brown, niczego nie zauważył. Odpowiedź nie kazała mu długo czekać.
Gdyby nie moje nadzwyczajne zdolności perswazji, leżałbyś już bez zębów, tak bardzo Ron pragnął dorwać się do tej kartki. A bycie "zdrajcą krwi" czyni czasem lepszym człowiekiem, niż czystokrwistość. Odstąpi jutro, w Klubie Ślimaka. Jeszcze dziś dostaniesz zaproszenie. H.G.
Gdy tylko Draco skończył czytać, pergamin spłonął małym, jasnym płomieniem. Chłopak przyglądał się temu z fascynacją. Słyszał już o spotkaniach Slughorna, nigdy nie został jednak na nie zaproszony. I szczerze wątpił, żeby dziewczynie udało się wskórać coś w tej kwestii.
— Co się tak szczerzysz? Przyspieszyli Gwiazdkę? — spytał nieufnie Zabini, dosiadając się do niego i podsuwając mu fiolkę.
— Nawet lepiej, Blaise. O wiele lepiej — odpowiedział Draco, wyciągając się na krześle z wrednym uśmiechem. Czas zacząć realizację zakładu, pomyślał, tłumiąc uporczywy głos z tyłu głowy, mówiący mu, że będzie tego żałował.
_
Uh, przepraszam po raz kolejny, mam nadzieję, że nie ma błędów, a jeśli są, to że nie ma ich zbyt wiele.
Powiem szczerze - nie przewidziałam wprowadzenia zagranicznej postaci, a już na pewno nie polskiej, natknęłam się jednak na to imię i niesamowicie mnie urzekło. Oby Florian był dla was miłym urozmaiceniem opowiadania.
Następny rozdział powinien pojawić się szybciej, ponieważ połowę mam już napisaną. Za każdym razem staram się, by rozdział był dłuższy.
A - dziękuję bardzo za wszystkie komentarze. Są one ogromną motywacją do dalszego pisania i karmią wenę.
Miłego czytania. :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nawet najmniejszy komentarz motywuje do dalszego pisania. Dziękuję : )